Jak nie zgubić wakacyjnej energii i wdrożyć nawyk odpoczywania?

Wakacje dobiegły końca. Odkąd urodziłam dziecko, czas przyspieszył niesamowicie, a odkąd rozpoczęłam pracę, to jeszcze bardziej. Nie zdążyłam się obejrzeć, aż sierpień jest już za nami. Czy też tak masz?

W ostatni miesiąc wakacji zastanawiałam się, jak zachować tę wakacyjną energię i nie stracić jej w wirze pracy? Jak wpleść odpoczynek w codzienność? Jak nauczyć się nie wpadać w pęd i ciągle spieszenie się, a potrafić zatrzymywać się, zapominać o liście zadań i po prostu odpoczywać? Odkryłam 4 powody, czemu nie umiemy odpoczywać. A teraz, podsumowując ten miesiąc, chciałam podzielić się swoimi odkryciami, jak można utrzymywać energię na wysokim poziomie i szybko ładować baterię.

We wrześniu większość z nas ma więcej pracy i obowiązków. Zaczynamy czuć, że do końca roku zostało nie tak dużo czasu. Chcemy zrealizować wyznaczone cele i zamierzone projekty. Zaczyna się znowu szkoła i zajęcia dodatkowe dzieci. Zaczyna się większy pęd. Jak w tym wirze wygospodarować czas i stworzyć atmosferę wakacyjnego luzu? Jak czasami zrzucać z siebie ciężar zadań i obowiązków? Moja odpowiedź: nauczyć się czerpać moc i pozytywną energię z małych rzeczy. Zapraszam do moich pomysłów, jak można to zrobić.

1. Kalendarz przyjemnych zdarzeń

To jest jedno z najlepszych ćwiczeń, które wyciągnęłam z kursu mindfulness. O tym, jak ogromne pozytywne zmiany wywołał w moim życiu mindfulness, możesz przeczytać tutaj, a teraz chcę Cię zachęcić do małego eksperymentu.

Przez ten tydzień wypełniaj kalendarz przyjemnych zdarzeń

Poświęć na to 5 minut w ciągu tego tygodnia.

Chciałabym, żebyś sama dla siebie odkryła, co to Ci da, bo każda ma swoje refleksje. Ale podzielę się trzema rzeczami:

Dzięki temu kalendarzu odkryłam, że w najmniejsze codzienne rzeczy mogą się stać źródłem inspiracji i mocy.

Jeżeli chciałabyś dostać kalendarz do druku, wypełnij formularz poniżej.

2. Co dodaję mi energii?

Zrób listę rzeczy, które dodają Ci energii. Niby prosta rzecz, ale dzięki temu zaczniesz świadomie obserwować, co pozwała Ci szybko zregenerować się i w jakich sytuacjach. Na przykład, kiedy czuję się wyczerpana i przetłoczona, nie ma lepszego sposobu na regeneracje, niż spacer w lesie. A jeżeli jestem trochę zmęczona i zapracowana, wtedy sięgam po aktywny wypoczynek — trening lub kajaki.
Moją listę możesz znaleźć tu. Bardzo zachęcam Cię do stworzenia własnej.

3. Jak ja to lubię!

Kiedyś miałam problemy z zasypianiem (odkąd mam dziecko, śpię, jeżeli dają mi taką możliwość) i trafiłam na książkę „Nic się nie dzieje".
Jest to unikatowa audioksiążka z krótkimi relaksacyjnymi opowiadaniami, podzielonymi na różne pory roku. Te opowiadania są tak przytulne, tak przyjemne do słuchania, że wprowadzają w błogi stan spokoju i rzeczywiście pomagają zasnąć.

A oprócz tego pomagają dostrzec taki drobne małe rzeczy, które cieszą w każdą porę roku:

W każdą porę roku jest mnóstwo małych rzeczy, które sprawiają nam radość. Trzeba tylko zauważyć je w swojej codzienności. A jak zaczniesz je zauważyć i się cieszyć, stanie się to twoim źródłem energii i radość.

4. Zaplanuj!

Oczywiście, nie mogłam nie napisać tej rady.

Odkąd zaczęłam pracę, zauważyłam, że jeżeli nie zaplanuję z wyprzedzeniem coś na weekend, to potrafię spędzić ten czas na wykonaniu obowiązków domowych i dopinaniu tego, co nie zdążyłam zrobić w ciągu tygodnia. Tak jak teraz z pisaniem tego wpisu. W szczególności z małym dzieckiem często ciężko umówić się z kimś lub wymyślić jakieś fajne spędzania czasu z dnia na dzień. Sięgnij po listę rzeczy, które dodają Ci energii i już teraz zaplanuj coś fajnego na weekend, co naładuje Twoją baterię!

5. Twoje ciało mówi

Z drugiej strony przede wszystkim trzeba słuchać swoje ciało. Czasami tydzień był tak napięty, że jedyne, na co masz ochotę, nigdzie się nie spieszyć, pochodzić w piżamie, nie malować i po prostu spędzić czas w domu. Trzeba sobie na to pozwolić i czasami wykreślić z kalendarza to, co było tam wpisane. Nic na siłę.

6. Działaj powoli

Odkąd wróciłam do pracy, zauważam, że często jestem w biegu, w pośpiechu, w próbach zdążyć wszystko i wepchnąć w dzień jak najwięcej. Czasami robię to z intencją, aby mieć więcej wolnego czasu w weekend. Ale często w weekend nie potrafię wyjść z tego trybu. Szukam sposobów na to, jak świadomie zwalniać. Nie poddawać się presji terminów i ilości zadań na liście. Często w weekend łapię się na tym, że mam do siebie wyrzuty, że jest już godzina 11, a ja dopiero robię śniadanie. Pomagają mi zwolnić spacery po lesie i słuchanie audioksiążki, ale nie zawsze mam taką możliwość. Także skutecznej metody jeszcze nie znalazłam. Chętnie przyjmę Twoją radę, jeżeli masz pomysły, jak można nauczyć się świadomego zwalniania, a przy tym zachowanie aktywnego działania.

Jakie masz sposoby na odpoczynek? Co ładuję Twoją baterię? Co pomaga Ci nie wpadać z tryb „szybko"?

Ściskam mocno!

4 powody, dlaczego nie umiesz odpocząć

Wstaję przed 6. Lecę szybko do łazienki, myję twarz i siadam do porannej medytacji. Po medytacji szybkie rozciąganie i biegiem pod prysznic. Czując strumienie wody, myślę o tym, że trzeba jeszcze zrobić sobie sok na wynos i postarać się wcześniej przyjechać do pracy, żeby zdążyć w ciszy popracować.

Budzi się synek. Chwila przytulenia. Razem robimy soczek, ubieramy się, pakujemy się do samochodu, jedziemy do żłobka.

Odprowadzam synka i pędzę do pracy. W drodze słucham afirmacji.
Wlatuję na piętro. Włączam laptop. W tym czasie robię kawę. Aby nie tracić ani chwili. W głowie już mam listę zadań. Siadam do komputera.
Praca, praca, praca.
Szybkie śniadanko, podczas którego myślę, jak ułożyć kolejne zadania, żeby ze wszystkim zdążyć.
Praca, praca.
Szybki obiad. Bezskuteczna próba odłączenia się na chwilę od pracy.
Godzina 16. Lecę po synka.
W drodze myślę, że dobrze by było zrobić zakupy.
Odbieram, lecimy na zakupy.
Przyjeżdżamy do domu. Szybko szykuję kolację. Myślę o tym, co jeszcze zdążę dziś zrobić.
Kolacja. Chwila zabawy na dworze, kąpiel, usypianie. Ogarnianie mieszkania. Siadam do laptopa i piszę ten tekst.
Szybko, póki jeszcze mam chwilę czasu.

Czy znasz taki tryb? Praca, dzieci, dom, rodzina, przyjaciele, hobby, sport, rozwój… Doby jest za mało.
Ale czy potrafisz w tym wszystkim usiąść na chwilę na pupie równo i nic nie robić? Czy umiesz zwolnić obroty i z przyjemnością, bez wyrzutów sumienia poleniuchować lub się powygłupiać z dziećmi?

Przyznaję, że mam problem z odpoczynkiem. Nie umiem odpoczywać. Często, kiedy mam tak zwaną wolną chwilę, staczam prawdziwą wewnętrzną walkę, w której biją się różne priorytety oraz moja chęć i potrzeba odpoczynku. Czasami ten odpoczynek wygrywa, ale potem próbując odpocząć, czuję winę za to, że „nic nie robię”. Myślę, czym mogłabym się zająć w tym czasie. Czuję, jak te wszystkie zadania wołają o mój czas i uwagę. Mam poczucie winy z powodu nicnierobienia.

W obecnych czasach nie tylko ja mam problem z odpoczynkiem. Gdyby było inaczej, nie pojawiłoby się tyle książek o sztuce odpoczynku i nicnierobienia:

  1. Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego
  2. Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia
  3. Jak robić nic? Manifest przeciw kultowi produktywności
  4. Odpocząć? TAK! Książka (nie tylko) dla zmęczonych
  5. Sztuka odpoczynku. Jak znaleźć wytchnienie w dzisiejszych czasach
  6. Hvile. Jak norweska sztuka leniuchowania uratuje nam życie
  7. Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych
  8. Nie rób nic. Jak zerwać z przepracowaniem i zacząć żyć

Listę mogłabym kontynuować.
Jeżeli też masz problem z odpoczynkiem (jeśli jesteś mamą, a na dodatek pracującą, to na 90% go masz), to zanim zaczniesz się uczyć, jak odpoczywać, i wdrażać różne metody, zastanów się, DLACZEGO NIE UMIESZ ODPOCZĄĆ i cały czas coś robisz.

Próba ucieczki

Warto posadzić samą siebie za stół i przeprowadzić szczerą i otwartą rozmowę. Czy to, że jesteś cały czas zajęta, nie jest próbą ucieczki od czegoś?
Zauważyłam, że kiedy mam trudny okres w życiu, zaczynam więcej sprzątać. Zamiast odpoczywać i ładować baterię, w kółko robię porządki. Po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że w ten sposób próbuję uzyskać kontrolę. Jeżeli coś się w moim życiu sypie, przynajmniej mogę kontrolować przestrzeń, w której mieszkam.
Jeśli więc jesteś zmęczona i ciągle się czymś zajmujesz, warto się przyjrzeć temu, co takiego robisz i w jakim celu to robisz. Czy na pewno to przybliża Cię do Twoich celów? A może jest tylko ucieczką przed koniecznością rozwiązania jakiegoś problemu i próbą niemyślenia o czymś?

Czuję się ważna, kiedy…

Spróbuj dokończyć to zdanie.

Pamiętam, jak szykowałam się do zwolnienia lekarskiego przed porodem i zamykałam ostatnie projekty w pracy. Pamiętam, jak się bałam, że nie będę miała nic do robienia. Siedziałam i sporządzałam sobie listę książek do przeczytania i wyprawki do szykowania. Pamiętam, że wypełniłam swój kalendarz różnymi ćwiczeniami, spotkaniami dla przyszłych mam, medytacjami i relaksacjami. Zaczęłam się ponownie uczyć francuskiego oraz chodzić na zajęcia z angielskiego. Ale co za tym wszystkim się kryło? Czy te wszystkie zajęcia były konieczne? Czy czerpałam z nich satysfakcję? Czy sprawiały, że czułam się szczęśliwa?
Prawda była taka, że bałam się pustego kalendarza i pustej listy zadań.

Często czujemy się ważne wtedy, kiedy coś „ważnego” robimy. Często jesteśmy chwaleni za coś, co zrobiłyśmy. A siebie samą chwalisz za jakiś uczynek czy za to, jaka jesteś? Zobacz nawet, jak oceniasz podświadomie inne osoby. Jak patrzysz na kobietę, która pracuje i komunikuje, że jest zajęta, a jak patrzysz na kobietę, która siedzi w domu z dziećmi? Tak szczerze sama przed sobą przyznaj, która z nich wydaje Ci się bardziej znacząca lub ważniejsza? Taki sam filtr nakładasz również na siebie.

A jak było w dzieciństwie?

Takie pytanie kiedyś zadała mi moja terapeutka podczas jednego z naszych spotkań. I nagle poczułam „Eureka!”.

Kiedy byłam mała, nie za bardzo akceptowano i pochwalano chwile, kiedy nic nie robiłam. Wróciwszy ze szkoły, odrabiałam lekcje, a potem szłam pomagać w ogrodzie lub robiłam coś w domu. Pamiętam, kiedy siadałam, by obejrzeć bajkę, jak dziadek komentował, że oglądam „głupoty”. Miałam poczucie winy za to, że oglądam tę bajkę. Babcia z dziadkiem również cały czas pracowali w domu lub na dworze. Nie mieliśmy tradycji weekendowego „chillu” lub wspólnego odpoczynku czy poświęcania czasu swojemu hobby. Główną wartością w domu była pracowitość i sumienność. W ten sposób jako dziewczynka nie nauczyłam się odpoczywać i nie robić nic, a nawet będąc już dorosłą wciąż mam poczucie winy, oglądając „głupi” film.

Jak było u Ciebie w dzieciństwie?

A za co siebie chwalisz?

Myślę, że jednym z powodów, dlaczego tak trudno poświęcić czas na odpoczynek i nicnierobienie, są te oczekiwania, które narzucamy same sobie. O ciemnej stronie samorozwoju pisałam już TU. Teraz tylko dodam, że często gonimy za tymi standardami, które same sobie ustawiamy: bycie dobrą mamą (co oznacza: wiedzę o rodzicielstwie bliskości, wczesnym rozwoju, metodach Montessori, prawidłowym odżywianiu, rozwojowych zabawach i jeszcze mnóstwo innych rzeczy), a przy tym rozwój zawodowy, rozwój osobisty, sukces finansowy, ładny wygląd i sylwetka, zawsze wysprzątane mieszkanie, pyszne ciasto w weekend i ręcznie lepione pierogi na kolację.

A jeżeli przestaniesz wymagać od siebie spełnienia tych wszystkich wysokich standardów? Bycia efektywną, łagodną, asertywną, kobiecą, silną, wyrozumiałą i zabawną jednocześnie? A jeżeli pozwolisz sobie na mały lub większy brzuszek, bałagan w domu i kupną kolację? Czy nadal będziesz siebie kochać i akceptować?

Daj mi koniecznie znać, czy też masz czasami problem z tym, żeby odpocząć? Jak myślisz, jakie są tego powody?

Samodzielne podróżowanie z małym dzieckiem – czy się opłaca?

Został tydzień do mojego wyjazdu do Włoch, kiedy chciałam wszystko odwołać. Na tyle się bałam jechać, że byłam gotowa stracić bilety lotnicze. Przerażała mnie ilość przesiadek, która czekała na mnie z synkiem: z Zielonej Góry pociągiem do Wrocławia, z Wrocławia samolotem do Bergamo, z Bergamo autobusem do Mediolanu, z Mediolanu pociągiem do Sawony, a stamtąd samochodem do miejsca docelowego. Wydawało mi się istnym szaleństwem pokonać tę drogę samodzielnie z 15-miesięcznym synkiem, który ani minuty nie może usiedzieć na miejscu, a moich komunikatów za bardzo się na razie nie słucha.

Najbardziej się bałam, że zamiast odpocząć i naładować się energią, będzie to dla mnie fizycznie i psychicznie bardzo ciężka wyprawa. Zastanawiałam się, czy w ogóle jakkolwiek odpocznę, jadąc sama z małym dzieckiem nad morze. Już nie mówię o wszystkich niespodziewanych sytuacjach, które mogą się wydarzyć po drodze.

Mimo to się zdecydowałam. Czy było warto? Podzielę się swoimi wrażeniami, a sama oceń.

Jak pokonać tyle przesiadek z małym dzieckiem?

Może na początek parę słów wyjaśnienia dotyczących celu mojej wyprawy. We Włoszech w małym miasteczku w Ligurii mieszka przyjaciółka mojej mamy. Ona pomogła mi znaleźć włoską rodzinę, która przyjęła nas pod swój dach. Jedynym wyzwaniem było więc dotrzeć na miejsce.

Z małym dzieckiem bardzo trudno pokonać taką drogę za jednym razem, dlatego na każdym etapie robiliśmy przerwę. W czwartek pojechaliśmy do Wrocławia, gdzie przenocowaliśmy u mojej siostry. Jej mąż w piątek rano zawiózł nas na lotnisko. Polecieliśmy do Bergamo, a stąd autobusem dojechaliśmy do Mediolanu. Tam spotkaliśmy się z moją koleżanką, którą poznałam w Warszawie i która obecnie z mężem mieszka we Włoszech. Spędziliśmy u nich noc i w sobotę rano pokonaliśmy ostatni odcinek drogi. Pociągiem dojechaliśmy do Sawony, skąd Federica, u której się zatrzymaliśmy, odebrała nas z dworca i samochodem zawiozła do naszego tymczasowego domu.

Dobromirek w pociągu
Dobromirek w samolocie
Dobromirek na lotnisku

Czy da się odpocząć, wyjeżdżając z małym dzieckiem na wakacje?

Zadawałam sobie to pytanie wielokrotnie przed wyjazdem i okazało się, że tak – można!

Powiem, że bałam się tego, iż będę sama 24 godziny na dobę z synkiem. Że nie będę miała chwili wytchnienia. Ale to właśnie dzięki synkowi po raz pierwszy w życiu udały mi się prawdziwe wakacje, kiedy na tydzień odłożyłam wszystkie swoje rzeczy do zrobienia, zadania i cele. Zazwyczaj na wakacje biorę jakąś książkę rozwojową, robię jakieś podsumowanie lub strategiczne plany, albo próbuję łączyć wakacje z pracą. Tym razem nie robiłam nic oprócz spędzania czasu z synkiem.

Razem siedzieliśmy na plaży, on bawił się kamyczkami, a ja słuchałam, patrzyłam i oddychałam morzem. Siedziałam i czułam, jak fala za falą zabiera wszystkie moje negatywne emocje, a w zamian napełnia mnie nową energią.

Kochany Włoch, który zabawia Dobromirka w pociągu
Dobromirek bawi się z kamyczkami
My na plaże

Kiedy synek chciał chodzić i zwiedzać, szłam za nim, nie narzekając, że nie mogę sobie spokojnie poleżeć.

Obserwowałam go. Widziałam, ile radości promieniuje wokół. Jak często ludzie się uśmiechają, kiedy na niego patrzą. Nie dowierzałam, że to właśnie w moim ciele powstał ten Mały Człowiek. Czułam ogromną wdzięczność.

Po prostu byłam. Nie pędziłam. Nie planowałam zwiedzania wszystkiego naokoło. Jedynym moim planem było dotrzeć na miejsce, a potem szczęśliwie wrócić do domu. A dalej dałam się ponieść prądowi. Nie miałam żadnych oczekiwań, a dostałam naprawdę cudowne wakacje.

Zaskoczenia, z którymi spotkaliśmy się po drodze.

Powiem, że przed wyjazdem miałam mnóstwo zmartwień.

Co się okazało? Spotkałam po drodze mnóstwo wspaniałych ludzi!

Kiedy przyjechaliśmy do Mediolanu, spotkała nas Ada, zabrała na obiad, a potem pomogła wsiąść do odpowiedniego pociągu. W pociągu nie mieliśmy gwarantowanego miejsca (kupiłam bilety do drugiej klasy). Ale trafiłam tam na Włocha, który nie tylko ustąpił mi miejsca, ale w dodatku zabawiał Dobromirka, z czego obydwaj mieli ogromną frajdę. Odjechaliśmy parę stacji od centrum Mediolanu i pociąg się zatrzymał. Miał jakieś opóźnienie. Było strasznie gorąco. Kiedy się okazało, że opóźnienie potrwa około dwóch godzin, a potem  czeka nas jeszcze trzy godziny drogi, zrozumiałam, że nie damy rady. Byliśmy przecież po podróży samolotem i Dobromir już był bardzo zmęczony, na domiar złego w pociągu było okropnie gorąco. Ten sam Włoch, który cały ten czas dzielnie bawił się z synkiem, pomógł mi zabrać rzeczy, odprowadził do metra i pokazał, jak wrócić do Mediolanu.

Wsiadłam do metra i zaczęłam dzwonić do Ady, że musieliśmy wrócić i czy możemy u nich przenocować. I… nie mogłam się dodzwonić.

Wysiadłam na dworcu, stałam z przemęczonym dzieckiem, wózkiem i plecakiem sama w obcym kraju i nie mogłam się dodzwonić do jedynej osoby, którą znałam w tym mieście. Wtedy trochę się przestraszyłam. Ale powiedziałam sobie, że poczekam pół godziny i ewentualnie zarezerwuję pokój w pobliskim hotelu. Będę musiała wyłożyć ok. 100 euro, ale nie jest to najgorsza opcja. Na szczęście udało mi się skontaktować z Adą, która przyjęła nas pod swój dach. Nakarmiła nas pyszną kolacją, zrobiła smaczny posiłek dla synka. Mąż Ady pomógł nam znaleźć bilety, a w sobotę oboje wstali z nami o 5 rano, aby odprowadzić nas na dworzec. Jestem im przeogromnie wdzięczna.

Kiedy dotarliśmy w końcu do Pietry i poznałam Federicę i Klementa, okazało się, że jest to cudowna para! Gdy weszliśmy do mieszkania, powiedzieli, że jest to nasz dom i żebyśmy się czuli swobodnie. Powiedzieli, że możemy zostać tak długo, jak zechcemy. Zabierali nas na kolacje, zostawiali dla nas lunche, opowiadali o różnych ciekawostkach, częstowali miejscowymi smakołykami, a nawet wykupili dla nas wejście na prywatną plażę, abyśmy mieli leżak i lepsze warunki dla synka. Mieliśmy tyle opieki, dobra, prezentów i wspaniałego czasu, który spędziliśmy razem, że jestem przeogromnie wdzięczna i bardzo mile zaskoczona. Moim jedynym celem było dać radę i dotrzeć na miejsce, a dostałam nowych przyjaciół, którzy na pożegnanie powiedzieli, że możemy do nich przyjeżdżać, kiedy tylko zechcemy.

Na plaży poznaliśmy (w zasadzie Dobromir poznał) Francuza, który przyjechał do Ligurii ze swoim synem i z przyjemnością się bawił z Dobromirkiem.

Na każdym etapie drogi zawsze poznawałam kogoś, kto nam pomagał. Nie czułam, że podróżuję sama z synkiem. Miałam tyle pomocnych dłoni wyciągniętych w naszą stronę, że nawet teraz, jak to piszę, mam łzy wdzięczności i wzruszenia w oczach.

Ta podróż tylko wzmocniła moje przekonanie, że ludzie są dobrzy (o top 3 przekonaniach, które pozwolą zdobyć świat możesz przeczytać tu).

Upewniłam się też, że dobro wraca. Nie zawsze od tych samych osób, ale zawsze wraca. Dobre intencje, które mamy wobec świata i innych ludzi, to są małe ziarenka, które w odpowiednim momencie dadzą ogromne plony.

Co zyskałam dzięki podróży?

Przede wszystkim więzi.

Przed podróżą, kiedy przez swoje obawy trudno mi było zdecydować się na wyjazd, prosiłam o radę inne mamy. Dzięki temu nawiązałam nowe relacje i wzmocniłam istniejące. Z Włoch wracałam, mając trzy nowe przyjaźnie.

I najważniejsze – wzmocniłam więź ze swoim synem. Spędzaliśmy cały czas razem. Nie dzieliłam uwagi między nim a swoimi obowiązkami. Nie próbowałam odpowiadać na maila lub gotować obiadu, opiekując się synkiem. Po prostu byłam z nim i dla niego. Podążałam za synkiem, dawałam mu swobodę i możliwość prowadzenia. Obserwowałam, jak reaguje na nowe smaki, ludzi, miejsca, wrażenia. Przeżywałam te emocje razem z nim. Nagle się okazało, że on prawie nie miał „humorków” lub etapów marudzenia. Nagle się okazało, że prawie cały czas był w dobrym humorze i że ja też dałam radę odpocząć i naładować swoje baterie.

Potrzebowałam tego wyjazdu, aby udowodnić sobie, że mimo tego, że jestem samodzielną mamą, nie muszę się w niczym ograniczać. Mogę nadal podróżować – tylko teraz ze swoim dzieckiem. Mogę pokazywać mu świat. Możemy mieć dobry czas tylko we dwójkę. Nie opiszę słowami, jaką czuję teraz dumę, że mi się udało, i jak wzmocniłam w sobie pewność siebie jako mamy. Teraz wiem, że jako samodzielna mama sobie poradzę. I z trudnymi sytuacjami w pracy, i z połączeniem pracy, prowadzeniem bloga i wychowywaniem synka. Mam w sobie moc. Będzie bardzo, bardzo dobrze.

Dlatego myślę, że warto żyć odważnie i podejmować odważne decyzje. Bo najczęściej, kiedy czegoś się obawiamy, niewiele możemy stracić, ale bardzo dużo możemy zyskać. Gdyby podróż się nie udała, straciłabym ok. 2500 zł i miałabym ciężki tydzień. A jednak dużo zyskałam, kiedy się zdecydowałam! Nowych przyjaciół, naładowane baterie i ogromne poczucie mocy i sprawczości w sobie. To zdecydowanie było warte ryzyka!

Już nie mówiąc o tym, że takie podróże służą mojemu dziecku. Jestem o tym przekonana! Ma nowe wrażenia, poznaje nowe miejsca, ludzi, zapachy, smaki – i to zdecydowanie przekłada się na jego rozwój.

9 rad „technicznych” na zakończenie

Moje wyposażenie
Super zabawka na wyjazd
Dobromirek zasnął podczas przesiadki

Podróżuj. Zawsze warto!

Ściskam mocno

Marina