Trzydzieści rzeczy, których nie kupuję

Od początku tego roku postanowiłam wprowadzić do swojego życia minimalizm oraz podjąć post zakupowy.

Podpatrzyłam na blogach o minimalizmie (Minimalizm po polsku, Simplicite) pomysł tworzenia listy rzeczy, na które nie wydaję pieniędzy. Jak prawdziwa minimalistka, od razu zapaliłam się do stworzenia takiej listy.

Powiem, że wbrew pozorom jest to bardzo dobry pomysł, który wspiera świadomość zakupową oraz ogranicza pojawienie się zbędnych rzeczy w naszym życiu.

Tę listę sukcesywnie uzupełniam, kiedy odkrywam kolejne rzeczy, bez których mogę żyć i jakość mojego życia wcale się nie obniża, wręcz odwrotnie – jest w nim więcej przestrzeni i prostoty.

W tym wpisie możesz przeczytać o moim doświadczeniu z postem zakupowym oraz dowiesz się, dlaczego postanowiłam przedłużyć ten post na pół roku.

A teraz zapraszam do mojej listy i zachęcam do sporządzenia własnej:

  1. Chleb i pieczywo (czasami croissant, bo uwielbiam, i niekiedy bagietka dla partnera).
  2. Kasze i makarony. Staramy się jeść bez węglowodanów (W tym wpisie możesz przeczytać, czemu nie jem węglowodanów oraz jak wróciłam do formy po ciąży). Ale nadal kupuję mąkę, bo bardzo lubimy pizzę i czasami robię domową.
  3. Ziemniaki. Uważam, że nie jest to najlepszy i najbardziej wartościowy produkt w diecie (to są tylko moje przekonania i preferencje, nikogo nie namawiam i nie szukam również rad).
  4. Obrusy. Super daję radę bez 🙂
  5. Dekoracje oraz różne ozdoby do wnętrz. Mam kilka narysowanych przez moją mamę obrazków, kilka zdjęć, świeczki i roślinki. I tak to już jest dużo.
  6. Gadżety kuchenne. Mam Thermomix, który mi zastępuje wszystkie pozostałe gadżety kuchenne. Niczego dodatkowego nie potrzebuję.
  7. Kubki i szklanki. Mam w nadmiarze.
  8. Odświeżacz powietrza. Mam świeczki zapachowe.
  9. Różne płyny do prania (mam jeden uniwersalny).
  10. Żel pod prysznic. Zaczęłam korzystać z mydła.
  11. Kino.
  12. Woda w butelkach.
  13. Pamiątki z wycieczek.
  14. Nie robię odbitek. Robię raz na 3–6 miesięcy fotoksiażkę.
  15. Papierowe książki dla siebie (tylko na prezenty świąteczne dla przyjaciół kupuję książkę, która miała na mnie bardzo duży wpływ w danym roku i myślę, że mogłaby im też się spodobać).
  16. Żadne papierowe gazety i czasopisma.
  17. Żadne telewizyjne abonamenty.
  18. Podkład, puder, róż do policzków, szminki, błyszczyki i tak naprawdę większość tego rodzaju kosmetyków. Używam tuszu do rzęs, ołówka do brwi. Sporadycznie eyelinera, cieni do powiek oraz mam paletkę szminek. Trzymam BB krem, który kiedyś kupiłam, czasami używam go na „wyjścia”, ale już źle się czuję, kiedy coś takiego mam na twarzy. I powiem, że cera bardzo mi się poprawiła, odkąd przestałam używać kosmetyków. A jeśli mam jakiś problem skórny na twarzy, to staram się polepszyć swoje odżywianie i jeść mniej słodkiego na przykład.
  19. Jednorazowe płatki kosmetyczne (mam wielorazowe, kupiłam na lullalove).
  20. Zegarki (zwykłe oraz smart).
  21. Kolczyki, wisiorki oraz większość biżuterii.
  22. Sztuczne kwiaty.
  23. Bardzo rzadko kupuję kawę na mieście.

To be continued ... 🙂

Styczniowe polecajki - minimalizm i oszczędzanie

Uważam, że każdy ma jakąś supermoc. Moja polega na tym, że cenię sobie rozwój, szybko się uczę i umiem wprowadzać zmiany. Dzięki temu mam poczucie, że jestem kowalem swojego losu, że to ja kształtuję własne życie i ode mnie zależy moje szczęście. Jeżeli coś przykrego w moim życiu się dzieje, przede wszystkim zaglądam w siebie – co ja mogę zmienić w sobie? Na siebie mam wpływ, na innych i świat zewnętrzny – nie zawsze.

Książki odgrywają w tym wszystkim dużą rolę. Dużo czytam, a od urodzenia synka słucham audiobooków.

Bardzo mi to pomaga we wprowadzaniu zmian, nad którymi pracuję. Ogólnie pomagają mi się rozwijać i stawać się lepszą wersją siebie.

Stwierdziłam, że jeżeli opowiadam, jak można zadbać o swoje wartości życiowe, to będę też się dzielić książkami i lekturami, które przerabiałam na ten temat. Najczęściej będą one dotyczyły tego tematu, który „królował” w danym miesiącu.

Tyle wprowadzenia, do konkretów!

  1. Filmiki Macieja Wieczorka o różnicach nawyków, wydatków oraz myślenia biednych i bogatych

Co kupują biedni, co bogaci, a co minimaliści?

To właśnie był ten ostatni impuls, dzięki któremu postanowiłam wprowadzić do swojego życia minimalizm.

Jak myślą BIEDNI i na co WYDAJĄ pieniądze? 

Rób to, a zostaniesz biedakiem

Jak stać się bogatym? Dlaczego biedni pozostaną biednymi? 17 nawyków sukcesu

Niby tematem miesiąca było zdrowie psychiczne i minimalizm, ale właśnie te treści mocno wspierały mój post zakupowy oraz chęć posiadania tylko esencjonalnych rzeczy i dążenie do minimalizmu. Uwielbiam Wieczorka i bardzo polecam. Właśnie dzięki niemu zaczęłam zmieniać swoje nawyki zakupowe i wprowadzać minimalizm.

  1. Kwadrant przypływu pieniędzy

Kiedyś czytałam książkę, ale jeżeli nie masz czasu (lub dla odświeżenia lektury) bardzo polecam filmik Wieczorka: Bezpieczeństwo czy pieniądze? Poznaj kwadranty przepływu pieniędzy.

  1. Biedny ojciec, bogaty ojciec

Klasyk, czytałam, będąc jeszcze na studiach. Teraz zupełnie inaczej już przyswajam te treści. Lektura przyda się też tym, którzy zastanawiają się, jak edukować finansowo swoje dzieci. Ta książka również mnie wspierała w poście zakupowym i we wprowadzeniu minimalizmu.

  1. Książka minimalizm po polsku

Można słuchać książkę w podcaście autorki – Ajka Minimalistka na YouTube. Polecam również filmiki z tego kanału – Minimalizm w praktyce.

  1. Blog Simplicite (o minimalizmie oraz o szafie kapsułowej)
  2. Jak przestać czuć przytłoczenie – artykuł na blogu Plannerka.

Posumowanie stycznia – czego nauczyło mnie pozbywanie się nadmiaru i dążenie do minimalizmu?

Mój styczeń minął pod hasłem „pozbycie się nadmiaru”. Oczekiwałam, że skończę ten czas, ciesząc się przestrzenią wokół mnie oraz we mnie. Z poczuciem spokoju i wewnętrznym porządkiem. Czy tak rzeczywiście jest? Czego nauczyło mnie pozbywanie się nadmiaru oraz dążenie do minimalizmu? Zapraszam do lektury.

Swój „minimalistyczny” luty kończę nie z poczuciem spokoju, a z katarem, bólem głowy i przeziębionym dzieckiem. Z przeprowadzką na głowie oraz mieszkaniem zawalonym kartonami. Ale 70% rzeczy wywieźliśmy już do naszego nowego starego domu (robiliśmy remont starego domu) i jest mi tak dobrze z tymi 30% rzeczy, że kiedyś chciałabym dojść do takiego stanu posiadania. Dobrze, już nie narzekam, a przechodzę do podsumowania.

Jaką lekturę dał mi mój pierwszy miesiąc z minimalizmem?

Pozbywanie się rzeczy nie jest takie proste, jak może się wydawać. Zabiera mnóstwo czasu i energii. Przeglądając mieszkanie i segregując rzeczy (do oddania, do wyrzucenia, do sprzedania), uświadomiłam sobie, jak dużo posiadam. I jak dużo kasy – co tak naprawdę oznacza mojego czasu – oddałam, aby mieć te rzeczy. Mam wyliczone, ile mniej więcej kosztuje godzina mojej pracy. Czasami przeglądałam te rzeczy i myślałam, że na jedną wydałam trzy godziny, a na inną pięć, a teraz po prostu oddaję lub sprzedaję je za 15% wartości, bo tak naprawdę ich nie potrzebuję. Było to bardzo pouczające doświadczenie.

Przelicz, ile mniej więcej kosztuje twoja godzina pracy. Popatrz na rzecz, którą chcesz kupić, nie w kontekście, ile byś za nią zapłacił(-a), ale ile Twojego czasu ona kosztuje.

W ciągu tego miesiąca myślałam o tym, jak mocno społeczeństwo jest popychane do konsumpcji. Szczególnie to czułam, kiedy mieszkałam w Warszawie. Prawie codziennie miałam jakieś spotkanie na mieście i wydawałam kasę na kawę. „Inwestowałam” w ubrania, aby zaimponować ludziom w biurze, kontrahentom, chociaż tak naprawdę większość z nich była tylko epizodycznymi gośćmi w moim życiu. Wydawałam kasę na wycieczki, wynajmując mieszkanie i nie mając oszczędności, chociaż mogłabym pojechać w polskie góry i tak samo świetnie odpocząć, wydając mniej. Kasa uciekała na kina, jedzenie w restauracjach, koncerty, rozrywki. Wydawałam prawie wszystko, co zarabiałam. Bałam się pomyśleć o przyszłości, bo wydawało mi się nierealne, żebym mogła uzbierać na finansową poduszkę bezpieczeństwa, przynajmniej 3-miesięczną. Wydawało mi się nierealne, abym mogła jakoś zadbać o swoją emeryturę lub kiedyś kupić własne mieszkanie. A przy tym chodziłam po restauracjach i galeriach handlowych. I to wszystko wydawało mi się normalne. Myślałam, że powinnam więcej zarabiać. Pracowałam więcej. A potem wydawałam więcej, wynagradzając swoją ciężką pracę.

Mam nadzieję, że nie odbierasz moich słów jak atak, jeżeli właśnie jesteś w takiej sytuacji, którą opisuję wyżej. Sama tak żyłam przez prawie 5 lat. Ale wyprowadziłam się do mniejszego miasta, zaszłam w ciążę, zaczęłam bardziej wchodzić w świat przedsiębiorców i powoli dostrzegałam inne wyjście. Jeżeli moimi wartościami jest rodzina, zdrowie, duchowość, rozwój, aktywność, to czemu swój czas inwestuję w materialne rzeczy? W rzeczy, z których niemała część leżała zapomniana w szafie albo posłużyła chwilę, bo była tylko impulsywnym zakupem?

Także zdecydowanie pozostaję przy minimalizmie. Pozbywając się coraz większej ilości zbędnych rzeczy, naprawdę czułam się coraz lżej, jakbym nosiła ze sobą mniejszy bagaż.

Post zakupowy

W lutym zrobiłam post zakupowy. Pisałam o tym osobno. Powiem tylko, że nie było tak łatwo, jak mi się wydawało. Kilka razy się wyłamałam i kupiłam coś mimo postanowień. Ale zapisywanie tego, co chcę kupić, na liście zakupowej, zamiast kupowania od razu, działa rewelacyjnie! Pozwala kupować mniej, kupować świadomie, podejmować przemyślane decyzje (a nie kierować się emocjami), a także daje poczucie kontroli i większej pewności siebie.

Dzięki temu, że równolegle z postem robiłam akcje pozbywania się nadmiaru, inaczej zaczęłam podchodzić do rzeczy. Przestałam postrzegać każdy zakup jako niepowtarzalną okazję, z której koniecznie muszę skorzystać. Zaczęłam się zastanawiać nad każdym zakupem: czy na pewno jest to rzecz, której właścicielką chcę być? Czy na pewno spełni moje potrzeby? Czy nie będę musiała za jakiś krótki czas szukać dla niej nowego właściciela?

Pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy zabiera mnóstwo czasu i energii. Przed każdym zakupem mocno się zastanawiam, czy na pewno chcę być właścicielem tej rzeczy.

Przeprowadzka też pokazała, że mamy (jak na nasz gust) dużo tych rzeczy. Po co mi 5 kompletów pościeli? Albo 3 podobne spódnice?

Postanowiłam swój post zakupowy wydłużyć o pół roku. Nic dla siebie nie kupię (wiadomo, że dla synka będę musiała kupić jakieś ubranka, kiedy wyrośnie z tych, co ma) przez następne 6 miesięcy. Jak myślisz – uda mi się?

Porządek wewnątrz przez porządek zewnątrz

Ciągle czułam przytłoczenie i dlatego tak zawzięcie rzuciłam się na minimalizm i porządkowanie swojej przestrzeni zewnętrznej. Dało mi to poczucie lekkości i większej swobody, ale też pozwoliło dojść do ważnego wniosku: wszystko się zaczyna od wewnątrz. Porządek w przestrzeni zewnętrznej nie sprawi, że nie będę czuła przytłoczenia od własnych myśli i spraw do załatwienia, które ciągle dopisuję do swojej listy zadań. Ale mój post zakupowy pomógł mi wpaść na tak prosty, ale działający pomysł.

Jeżeli wcześniej przychodziło mi do głowy, że trzeba coś kupić, to kupowałam to. Teraz zapisuję na listę zakupową, do której wrócę dopiero wtedy, kiedy będę robić budżet na kolejny miesiąc. Zaczęłam robić dosłownie to samo z zadaniami do zrobienia. Mnie przychodzi do głowy dużo pomysłów i od razu mam wielką chęć je realizować. Ale zazwyczaj już mam coś do zrobienia. I przez to czułam się ciągle przytłoczona. Miałam poczucie presji, że ja już muszę to wszystko realizować, a nie mam czasu. Ciągle się spieszyłam. I zaobserwowałam, że bardzo często myślę o tym, co mam do zrobienia. Mój syn idzie na drzemkę, a u mnie w głowie cały wir myśli, co mogę zrobić w ciągu tej godziny. Niby wyznaczałam sobie priorytety na tydzień, ale to mi nie pomagało, bo wpadało mnóstwo nowych zamiarów. I byłam tym bardzo zmęczona.

Teraz wszystkie nowy pomysły, małe i duże, zapisuję na jedną listę i przeglądam raz na kilka dni. Nagle się okazało, że 90% z nich wcale nie jest pilna, a część staje się dla mnie nieaktualna po jakimś czasie, kiedy do tego wracam. I nagle mam porządek w głowie. Przestałam ciągle myśleć o tym, co mam do zrobienia. Spadła presja. Po prostu magia.

Jeżeli masz dużo pomysłów, łapiesz się za kilka rzeczy naraz, chcesz realizować dużo różnych rzeczy, zapisuj to wszystko na liście zadań do zrobienia i wracaj do niej na koniec dnia, planując następny dzień. To pozwoli mieć „czystą” głowę i z większym spokojem realizować wszystko po kolei.

Czy pozbywanie się bałaganu naprawdę poprawia nasze samopoczucie? Czy posiadanie mniejszej ilości rzeczy sprawi, że poczuję więcej energii?

Takie pytania zadałam sobie na początku miesiąca.

Podczas przeprowadzki pozbyłam się co najmniej 20% rzeczy. Ok. 15% spakowałam w kartony jako rzeczy rzadko używane. Jeżeli nie przypomnimy sobie w ciągu roku o tych rzeczach, to również tego się pozbędę. Mam też cały karton rzeczy, które wystawiłam na sprzedaż i czekam, aż ktoś je ode mnie kupi.

Także stan mojego posiadania zmniejszył się do co najmniej 35% i czuję się z tym rewelacyjnie. W ciągu pół roku nie zamierzam kupić niczego nowego (przeczytaj o moim poście zakupowym), bo i tak mam dużo. Czuję się naprawdę lżej. Zyskałam większą pewność siebie oraz poczucie kontroli nad własnym życiem.

Rzeczywiście lepiej się czuję, kiedy mam wokół siebie porządek i posiadam mniej, lecz zdałam sobie też sprawę, że świat zewnętrzny nie może naprawić tego, co męczy wewnętrznie. Tworzenie przestrzeni zewnętrznej niekoniecznie pomoże stworzyć taką przestrzeń wewnętrznie, jeżeli jej brakuje.

Co dalej?

Z takimi przemyśleniami kończę ten miesiąc. Był to z jednej strony bardzo fajny czas, kiedy pozbyłam się nadmiaru i nadałam trochę inny kierunek, bardziej minimalistyczny, swojemu życiu. A z drugiej strony był to ciężki okres. Choroby, przeprowadzka, brak słońca i spacerów doprowadziły do tego, że miałam dola. I niestety dużo częściej, niż tego chciałabym, złościłam się i denerwowałam na swoich bliskich.

Złość jest ciężkim tematem. Szczególnie kiedy zostałam mamą, nie przesypiam całych nocy, mam mniej przestrzeni, aby dbać o własne potrzeby, zdarza mi się złościć dosyć często. Złoszczę się na partnera i nawet na swoje dziecko. Potem czuję wstyd i myślę o tym, że nie chcę być taką osobą, nie chcę dawać takiego przykładu swojemu dziecku. A potem partner przychodzi z pracy do domu i zamiast od razu wziąć ode mnie naszego marudzącego syna, chce najpierw na spokojnie zjeść i ja… znowu zaczynam się złościć.

Dlatego w kolejnym miesiącu postanowiłam zadbać o wartość rodzina i przyjaciele. Spróbuję zaprzyjaźnić się ze złością, nauczyć się wyrażać ją w zdrowy, niekrzywdzący moich bliskich sposób. Bardzo się ucieszę, jeżeli będziesz towarzyszyć mi w tej podróży.

O tym więcej już w kolejnym wpisie, a na razie zapraszam Cię do styczniowych polecajek. Stwierdziłam, że jeżeli dzielę z Tobą problematykę dbania o jakiś obszar życia, to będę też się dzielić książkami i lekturami, które przerabiałam na ten temat.

Post zakupowy

Niedawno zdecydowałam się zacząć post zakupowy. Czułam, że jest to ważny krok w mojej drodze do minimalizmu, do mniej zagraconego mieszkania, do dokonywania bardziej świadomych zakupów i wydawania mniej kasy. Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie łatwo. A okazało się, że wcale tak nie było. Post zakupowy pozwolił mi dokonać wiele ciekawych odkryć i dojść do nieoczywistych dla mnie wniosków. Jakich? Zapraszam do lektury

Zawsze uważałam, że nie mam problemu z zakupami. Nie za bardzo lubiłam chodzić na zakupy, nie latałam po promocjach. Od kilku lat robię budżet domowy. Wydawało mi się, że kupuję świadomie i nie jestem od tego uzależniona. Spodziewałam się, że z łatwością zrealizuję swoją decyzję o niekupowaniu.

Nie minęły nawet trzy dni mojego postu, jak poszłam do Lidla na zakupy i zobaczyłam w sprzedaży sprzęt sportowy. Najpierw chciałam kupić kettlebell (mamy 16 i 32 kg, brakuje nam 8 kg), a potem znalazłam piękne legginsy za 25 zł. Już prawie włożyłam je do koszyka, ale się powstrzymałam!

W szoku byłam, jak obserwowałam to, co się działo. Mnie się wydawało, że to superokazja i koniecznie powinnam skorzystać. Musiałam naprawdę odbyć ze sobą wewnętrzną rozmowę i poczekać, aż emocje opadną. Dopiero wtedy mogłam spokojnie wyjść ze sklepu. Wróciłam dumna do domu.

Wtedy się zastanowiłam, jak często się poddawałam takim impulsom i kupowałam jakieś rzeczy, które wydawały mi się „megaokazją”, ale których tak naprawdę nie potrzebowałam. Bardzo rzadko ćwiczymy w domu. Po co kupować kolejny kettle? A sportowych legginsów mam chyba ze 3 pary i naprawdę nie muszę mieć kolejnej.

Zaczęłam obserwować siebie i zauważyłam, że będąc w sklepie, często mam chęć zgarnąć z półki coś więcej, niż mam na liście zakupów. Takich impulsów miałam mnóstwo i wcześniej, nawet ich nie zauważając, wkładałam zbędne rzeczy do koszyka.

Szczerze mówiąc, trochę przykre było dla mnie takie odkrycie, bo poczułam, że w takich sytuacjach to nie ja miałam kontrolę. Jednak pocieszające jest to, że czym dłużej trwał post zakupowy, tym mniej takich impulsów doznawałam.

W trakcie postu zakupowego miałam coraz mniej impulsów do kupowania rzeczy.

Kiedy czułam chęć kupienia czegoś, zamiast impulsywnego natychmiastowego zamówienia w Internecie, zapisywałam daną rzecz na listę „Zakupy w marcu”. Usiadłam do tej listy dopiero pod koniec miesiąca, planując budżet na miesiąc.

Podczas postu nie wszystkie walki wygrywałam. Byłam w rodzinnych stronach mojego partnera i szwagierka zaproponowała mi, żebym pojechała z nią na zakupy. Zgodziłam się, mówiąc do siebie, że tylko popatrzę. Niestety, tak to nie działa. Poczułam się trochę jak były palacz na „odwyku”, który postanowił wejść do palarni, aby tylko powąchać.

Oczywiście nie wyszłam bez zakupów. Kupiłam nawet nie 1 rzecz, a 6! Wydałam ok. 500 złotych, co dla mnie jest sporym wydatkiem na zakupy, szczególnie że nie był on uwzględniony w budżecie na ten miesiąc.

Kiedy wróciłam do Zielonej Góry, część z tych rzeczy zwróciłam i postanowiłam, że więcej już nie pójdę do sklepów „tylko popatrzeć”. Naprawdę – jak mijam sklepy, czuję się prawie jak dziewczyna z filmu „Confession of a shopoholic”, w którym przemawiały do niej manekiny z witryn sklepowych, przekonując ją, że ona nie może żyć bez nowych rzeczy. Powtarzałam więc sobie, że po pierwsze, mam wystarczająco dużo rzeczy (a nawet za dużo), a po drugie, chcę mieć kontrolę nad swoimi finansami i więcej oszczędzać.

Zadawałam sobie takie pytanie: „Wolisz cieszyć się niezaplanowanymi zakupami i posiadać kolejne rzeczy czy mieć kontrolę nad własnymi finansami, poczucie bezpieczeństwa i oszczędności?”.

Także nie było to tak łatwe doświadczenie, jak mi się wydawało na początku. Ale jestem przekonana, że warto. Widzę takie korzyści postu zakupowego:

 

Co dalej?

Dalej postanowiłam, że przedłużę swój post zakupowy na pół roku. W ciągu pół roku nie kupię żadnych nowych ubrań, butów, dodatków. Do pozostałych zakupów będę podchodzić bardzo minimalistycznie. Najpierw zapisuję je na listę zakupów. Wracam do tej listy pod koniec miesiąca podczas budżetowania i podejmuję decyzję, czy rzeczywiście tego potrzebuję i czy jest na to miejsce w budżecie.

Przyznam się, że czuję się świetnie z tą decyzją i jestem bardzo ciekawa tego doświadczenia.

Czy Ty kiedyś miałaś(-eś) post zakupowy? Czy przekonują Cię może moje doświadczenia na tyle, żeby dołączyć do mojego postu? Daj znać w komentarzu i widzimy się już wkrótce 🙂

Jak kupować mniej? Minimalizm poziom głębiej

Krok 2 – Wprowadź nawyki minimalistyczne

O tym, jak minimalizm przyszedł do mojego życia. Co ma wspólnego minimalizm i budżet domowy? Jakie nawyki chcę wprowadzić, aby to nie rzeczy panowały nade mną, lecz ja nad rzeczami?

Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, jeżeli poprzestać tylko na generalnych porządkach, a nie zmieniać nic więcej, to po jakimś czasie rzeczy znowu się rozmnożą.

Przez 6 lat wystarczały mi tylko takie generalne porządki przy przeprowadzce lub na koniec roku. W tym roku postanowiłam pójść dalej (jeżeli nie czujesz wewnętrznej potrzeby robić czegoś więcej, to też jak najbardziej OK, słuchaj przede wszystkim siebie).

W ogóle mój pomysł z wprowadzeniem minimalizmu do swojego życia zaczął się od budżetu domowego.

Chyba z 3 lata temu przestudiowałam blog Michała Szafrańskiego i zaczęłam prowadzić budżet domowy, wyznaczać cele finansowe i próbować zapanować nad wydawaniem pieniędzy.

Ale ciężko mi szło. Nie udawało mi się prawie nic oszczędzać. Myślałam, że po prostu za mało zarabiam i jeżeli będę zarabiać więcej, to wtedy zacznę oszczędzać. Z czasem zarabiałam więcej i… wydawałam więcej.

Próbowałam coś z tym zrobić, ale nadal ciągle przekraczałam budżet i nie oszczędzałam tyle, ile zakładałam.

Tak się toczyło, póki nie zaczęłam czuć przytłoczenia rzeczami i nie uświadomiłam sobie, że rzeczy rządzą w moim życiu.

Nie osiągnę swojego celu finansowego i nie przejdę z kwadrantu P, czyli pracownika, do B, czyli biznesu (nawiązuję tutaj do książki Kiyosaki „Kwadrant przypływu pieniędzy”; jeżeli nie masz czasu czytać, bardzo polecam ten filmik Macieja Wieczorka), jeśli nie przestanę być zależna od kupowania rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuję.

Mój partner, który jest przedsiębiorcą i zarabia więcej ode mnie, wydaje dużo mniej (a tak naprawdę na książki, sport i wyjazdy). A ja cały czas coś kupuję. Coś, co później zabiera mi przestrzeń i czas, bo muszę to sprzątać, znaleźć temu miejsce, używać, poświęcać jakąś swoją uwagę.

I myślę, że poprzez rzeczy próbuję zaspokoić jakieś swoje potrzeby, poczuć jakąś satysfakcję, sprawić sobie przyjemność. A prawda jest taka, że rzeczy dają przyjemność tylko na chwilę, potem zaczynają zabierać przestrzeń, a prawdziwa potrzeba, którą próbowałam zaspokoić, nadal jest niezaspokojona. Prawda też jest taka, że na co dzień korzystam z 20% rzeczy, które posiadam, a resztę gromadzę i wycieram z nich kurz.

Odkryłam, że naprawdę nie czuję się lepiej, kiedy mam 7 różnych spodni w szafie i albo tracę czas na zastanowię się, które założyć i z czym połączyć, albo i tak przez większość czasu chodzę w jednych.

Zastanów się, czemu kupujesz daną rzecz? Jaką potrzebę ma zaspokoić? Czy coś zrekompensować? Czy ta rzecz pomoże Ci lepiej zadbać o Twoje wartości?

I wtedy wyjściem dla mnie stał się minimalizm. Zaczęłam od porządków i zastanawiania się, czego naprawdę potrzebuję (o tym TUTAJ).

A teraz idę głębiej.

Nie chcę obrastać kolejnymi rzeczami. Chcę mieć tylko te esencjonalne przedmioty, które będą zaspokajać moje rzeczywiste potrzeby i ułatwiać moje życie. Nie zamierzam już kupować czegoś po to, aby poprawić sobie humor, poczuć się lepiej, aby mieć coś, co wszyscy mają itd.

Minimalizm nie oznacza wyrzekania się rzeczy. Dla mnie jest to nauka posiadania tylko esencjonalnych rzeczy, takich, które zaspokajają Twoje prawdziwe potrzeby i pomagają dbać o własne wartości życiowe.

Dlatego zaczynam tworzyć listę rzeczy, których nie kupuję i mogę bez nich cudownie żyć. Listę zamierzam konsekwentnie uzupełniać.

W styczniu robię post zakupowy, czyli nie kupię żadnej nowej rzeczy (o tym, jak mi poszło, zobaczysz w podsumowaniu stycznia).

Jeżeli pojawi się chęć kupienia czegoś, zapiszę to na liście zakupowej i zastanowię się – na koniec miesiąca podczas układania budżetu – czy naprawdę tego potrzebuję i jaką moją potrzebę to ma zaspokoić.

W styczniu nie kupię żadnej kawy na mieście.

Nawyki minimalistyczne: lista rzeczy, których nie kupuję i nie potrzebuję oraz post zakupowy. Jeżeli chcesz coś kupić, wpisz najpierw na listę zakupową i zastanów się po jakimś czasie (na koniec miesiąca lub tygodnia), czy naprawdę tego potrzebujesz i jaką Twoją potrzebę ma ta rzecz zaspokoić.

Mam zamiar poczytać na temat szafy kapsułowej, aby zacząć kupować rzeczy świadomie (tylko te, których potrzebuję), posiadać ich mniej, a jednak mieć się w co ubrać.

Na razie to tyle. Na koniec stycznia zrobię podsumowanie i zobaczymy, czy zostanę na tym poziomie, czy pójdę jeszcze głębiej.

Daj znać, co myślisz o minimalizmie? Czy masz jakieś nawyki minimalistyczne?