Posumowanie stycznia – czego nauczyło mnie pozbywanie się nadmiaru i dążenie do minimalizmu?

Mój styczeń minął pod hasłem „pozbycie się nadmiaru”. Oczekiwałam, że skończę ten czas, ciesząc się przestrzenią wokół mnie oraz we mnie. Z poczuciem spokoju i wewnętrznym porządkiem. Czy tak rzeczywiście jest? Czego nauczyło mnie pozbywanie się nadmiaru oraz dążenie do minimalizmu? Zapraszam do lektury.

Swój „minimalistyczny” luty kończę nie z poczuciem spokoju, a z katarem, bólem głowy i przeziębionym dzieckiem. Z przeprowadzką na głowie oraz mieszkaniem zawalonym kartonami. Ale 70% rzeczy wywieźliśmy już do naszego nowego starego domu (robiliśmy remont starego domu) i jest mi tak dobrze z tymi 30% rzeczy, że kiedyś chciałabym dojść do takiego stanu posiadania. Dobrze, już nie narzekam, a przechodzę do podsumowania.

Jaką lekturę dał mi mój pierwszy miesiąc z minimalizmem?

Pozbywanie się rzeczy nie jest takie proste, jak może się wydawać. Zabiera mnóstwo czasu i energii. Przeglądając mieszkanie i segregując rzeczy (do oddania, do wyrzucenia, do sprzedania), uświadomiłam sobie, jak dużo posiadam. I jak dużo kasy – co tak naprawdę oznacza mojego czasu – oddałam, aby mieć te rzeczy. Mam wyliczone, ile mniej więcej kosztuje godzina mojej pracy. Czasami przeglądałam te rzeczy i myślałam, że na jedną wydałam trzy godziny, a na inną pięć, a teraz po prostu oddaję lub sprzedaję je za 15% wartości, bo tak naprawdę ich nie potrzebuję. Było to bardzo pouczające doświadczenie.

Przelicz, ile mniej więcej kosztuje twoja godzina pracy. Popatrz na rzecz, którą chcesz kupić, nie w kontekście, ile byś za nią zapłacił(-a), ale ile Twojego czasu ona kosztuje.

W ciągu tego miesiąca myślałam o tym, jak mocno społeczeństwo jest popychane do konsumpcji. Szczególnie to czułam, kiedy mieszkałam w Warszawie. Prawie codziennie miałam jakieś spotkanie na mieście i wydawałam kasę na kawę. „Inwestowałam” w ubrania, aby zaimponować ludziom w biurze, kontrahentom, chociaż tak naprawdę większość z nich była tylko epizodycznymi gośćmi w moim życiu. Wydawałam kasę na wycieczki, wynajmując mieszkanie i nie mając oszczędności, chociaż mogłabym pojechać w polskie góry i tak samo świetnie odpocząć, wydając mniej. Kasa uciekała na kina, jedzenie w restauracjach, koncerty, rozrywki. Wydawałam prawie wszystko, co zarabiałam. Bałam się pomyśleć o przyszłości, bo wydawało mi się nierealne, żebym mogła uzbierać na finansową poduszkę bezpieczeństwa, przynajmniej 3-miesięczną. Wydawało mi się nierealne, abym mogła jakoś zadbać o swoją emeryturę lub kiedyś kupić własne mieszkanie. A przy tym chodziłam po restauracjach i galeriach handlowych. I to wszystko wydawało mi się normalne. Myślałam, że powinnam więcej zarabiać. Pracowałam więcej. A potem wydawałam więcej, wynagradzając swoją ciężką pracę.

Mam nadzieję, że nie odbierasz moich słów jak atak, jeżeli właśnie jesteś w takiej sytuacji, którą opisuję wyżej. Sama tak żyłam przez prawie 5 lat. Ale wyprowadziłam się do mniejszego miasta, zaszłam w ciążę, zaczęłam bardziej wchodzić w świat przedsiębiorców i powoli dostrzegałam inne wyjście. Jeżeli moimi wartościami jest rodzina, zdrowie, duchowość, rozwój, aktywność, to czemu swój czas inwestuję w materialne rzeczy? W rzeczy, z których niemała część leżała zapomniana w szafie albo posłużyła chwilę, bo była tylko impulsywnym zakupem?

Także zdecydowanie pozostaję przy minimalizmie. Pozbywając się coraz większej ilości zbędnych rzeczy, naprawdę czułam się coraz lżej, jakbym nosiła ze sobą mniejszy bagaż.

Post zakupowy

W lutym zrobiłam post zakupowy. Pisałam o tym osobno. Powiem tylko, że nie było tak łatwo, jak mi się wydawało. Kilka razy się wyłamałam i kupiłam coś mimo postanowień. Ale zapisywanie tego, co chcę kupić, na liście zakupowej, zamiast kupowania od razu, działa rewelacyjnie! Pozwala kupować mniej, kupować świadomie, podejmować przemyślane decyzje (a nie kierować się emocjami), a także daje poczucie kontroli i większej pewności siebie.

Dzięki temu, że równolegle z postem robiłam akcje pozbywania się nadmiaru, inaczej zaczęłam podchodzić do rzeczy. Przestałam postrzegać każdy zakup jako niepowtarzalną okazję, z której koniecznie muszę skorzystać. Zaczęłam się zastanawiać nad każdym zakupem: czy na pewno jest to rzecz, której właścicielką chcę być? Czy na pewno spełni moje potrzeby? Czy nie będę musiała za jakiś krótki czas szukać dla niej nowego właściciela?

Pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy zabiera mnóstwo czasu i energii. Przed każdym zakupem mocno się zastanawiam, czy na pewno chcę być właścicielem tej rzeczy.

Przeprowadzka też pokazała, że mamy (jak na nasz gust) dużo tych rzeczy. Po co mi 5 kompletów pościeli? Albo 3 podobne spódnice?

Postanowiłam swój post zakupowy wydłużyć o pół roku. Nic dla siebie nie kupię (wiadomo, że dla synka będę musiała kupić jakieś ubranka, kiedy wyrośnie z tych, co ma) przez następne 6 miesięcy. Jak myślisz – uda mi się?

Porządek wewnątrz przez porządek zewnątrz

Ciągle czułam przytłoczenie i dlatego tak zawzięcie rzuciłam się na minimalizm i porządkowanie swojej przestrzeni zewnętrznej. Dało mi to poczucie lekkości i większej swobody, ale też pozwoliło dojść do ważnego wniosku: wszystko się zaczyna od wewnątrz. Porządek w przestrzeni zewnętrznej nie sprawi, że nie będę czuła przytłoczenia od własnych myśli i spraw do załatwienia, które ciągle dopisuję do swojej listy zadań. Ale mój post zakupowy pomógł mi wpaść na tak prosty, ale działający pomysł.

Jeżeli wcześniej przychodziło mi do głowy, że trzeba coś kupić, to kupowałam to. Teraz zapisuję na listę zakupową, do której wrócę dopiero wtedy, kiedy będę robić budżet na kolejny miesiąc. Zaczęłam robić dosłownie to samo z zadaniami do zrobienia. Mnie przychodzi do głowy dużo pomysłów i od razu mam wielką chęć je realizować. Ale zazwyczaj już mam coś do zrobienia. I przez to czułam się ciągle przytłoczona. Miałam poczucie presji, że ja już muszę to wszystko realizować, a nie mam czasu. Ciągle się spieszyłam. I zaobserwowałam, że bardzo często myślę o tym, co mam do zrobienia. Mój syn idzie na drzemkę, a u mnie w głowie cały wir myśli, co mogę zrobić w ciągu tej godziny. Niby wyznaczałam sobie priorytety na tydzień, ale to mi nie pomagało, bo wpadało mnóstwo nowych zamiarów. I byłam tym bardzo zmęczona.

Teraz wszystkie nowy pomysły, małe i duże, zapisuję na jedną listę i przeglądam raz na kilka dni. Nagle się okazało, że 90% z nich wcale nie jest pilna, a część staje się dla mnie nieaktualna po jakimś czasie, kiedy do tego wracam. I nagle mam porządek w głowie. Przestałam ciągle myśleć o tym, co mam do zrobienia. Spadła presja. Po prostu magia.

Jeżeli masz dużo pomysłów, łapiesz się za kilka rzeczy naraz, chcesz realizować dużo różnych rzeczy, zapisuj to wszystko na liście zadań do zrobienia i wracaj do niej na koniec dnia, planując następny dzień. To pozwoli mieć „czystą” głowę i z większym spokojem realizować wszystko po kolei.

Czy pozbywanie się bałaganu naprawdę poprawia nasze samopoczucie? Czy posiadanie mniejszej ilości rzeczy sprawi, że poczuję więcej energii?

Takie pytania zadałam sobie na początku miesiąca.

Podczas przeprowadzki pozbyłam się co najmniej 20% rzeczy. Ok. 15% spakowałam w kartony jako rzeczy rzadko używane. Jeżeli nie przypomnimy sobie w ciągu roku o tych rzeczach, to również tego się pozbędę. Mam też cały karton rzeczy, które wystawiłam na sprzedaż i czekam, aż ktoś je ode mnie kupi.

Także stan mojego posiadania zmniejszył się do co najmniej 35% i czuję się z tym rewelacyjnie. W ciągu pół roku nie zamierzam kupić niczego nowego (przeczytaj o moim poście zakupowym), bo i tak mam dużo. Czuję się naprawdę lżej. Zyskałam większą pewność siebie oraz poczucie kontroli nad własnym życiem.

Rzeczywiście lepiej się czuję, kiedy mam wokół siebie porządek i posiadam mniej, lecz zdałam sobie też sprawę, że świat zewnętrzny nie może naprawić tego, co męczy wewnętrznie. Tworzenie przestrzeni zewnętrznej niekoniecznie pomoże stworzyć taką przestrzeń wewnętrznie, jeżeli jej brakuje.

Co dalej?

Z takimi przemyśleniami kończę ten miesiąc. Był to z jednej strony bardzo fajny czas, kiedy pozbyłam się nadmiaru i nadałam trochę inny kierunek, bardziej minimalistyczny, swojemu życiu. A z drugiej strony był to ciężki okres. Choroby, przeprowadzka, brak słońca i spacerów doprowadziły do tego, że miałam dola. I niestety dużo częściej, niż tego chciałabym, złościłam się i denerwowałam na swoich bliskich.

Złość jest ciężkim tematem. Szczególnie kiedy zostałam mamą, nie przesypiam całych nocy, mam mniej przestrzeni, aby dbać o własne potrzeby, zdarza mi się złościć dosyć często. Złoszczę się na partnera i nawet na swoje dziecko. Potem czuję wstyd i myślę o tym, że nie chcę być taką osobą, nie chcę dawać takiego przykładu swojemu dziecku. A potem partner przychodzi z pracy do domu i zamiast od razu wziąć ode mnie naszego marudzącego syna, chce najpierw na spokojnie zjeść i ja… znowu zaczynam się złościć.

Dlatego w kolejnym miesiącu postanowiłam zadbać o wartość rodzina i przyjaciele. Spróbuję zaprzyjaźnić się ze złością, nauczyć się wyrażać ją w zdrowy, niekrzywdzący moich bliskich sposób. Bardzo się ucieszę, jeżeli będziesz towarzyszyć mi w tej podróży.

O tym więcej już w kolejnym wpisie, a na razie zapraszam Cię do styczniowych polecajek. Stwierdziłam, że jeżeli dzielę z Tobą problematykę dbania o jakiś obszar życia, to będę też się dzielić książkami i lekturami, które przerabiałam na ten temat.

Pozbywanie się nadmiaru. Level hard. Część 2

Krok 4 – uporządkuj swoją przestrzeń informacyjną

O moich sposobach na „odgracanie” przestrzeni informacyjnej.

W poprzednim wpisie opowiadałam o tym, czemu warto wybiórczo podejść do informacji, która do nas wpływa, oraz jaki mam na to sposób.

Ja od 6 lat nie oglądam telewizji, nie czytam gazet, portali z wiadomościami. Czytam głównie książki, portale zawodowe (marketingowe dla mnie) oraz tematyczne blogi związane z rozwojem i wychowaniem dzieci. Nie dokonywałam więc wielkich zmian w przepływie informacji, która do mnie dociera, a bardziej zajęłam się porządkowaniem.

Otóż moje propozycje, jak poczynić „odgracanie” przestrzeni informacyjnej, to:

Zdjęcia

Od paru lat, robiąc sobie podsumowanie roku, wykonuję też fotoksiążkę (Korzystam ze strony Colorland. Jest to naprawdę szybkie i wygodne: wybieram szablon, wrzucam zdjęcia z komputera lub z Google zdjęć i uzupełniam szablon. Jest możliwa funkcja autouzupełnianie. Nie mam żadnej współpracy, po prostu korzystam i polecam). Przeglądam i segreguję wszystkie zdjęcia za ten rok i najfajniejsze układam w historyjkę.

Od urodzenia dziecka ilość zdjęć tak mi urosła, że robię fotoksiążkę co trzy miesiące. I mega fajnie można zobaczyć, jak moje dziecko rośnie i się zmienia z miesiąca na miesiąc. W takiej książce umieszczam też notatki, kiedy się pojawił pierwszy ząbek, kiedy był pierwszy kroczek itd.

Dla mnie to jest taka już rodzinna tradycja, a przy okazji powstaje prezent dla babć i dziadków.

Na zewnętrzny dysk wrzucam posegregowane zdjęcia w poszczególne foldery 2019, 2020, 2021 itd. W telefonie natomiast tworzę sobie tematyczne albumy, bo tak jest mi łatwiej te zdjęcia ogarnąć.

Powiem, że Google zdjęcia jakoś mi się nie przyjęły. Czy korzystasz? Sprawdza Ci się?

Masz jakiś fajny patent na przechowywanie zdjęć? Tak żeby chciało się do tych zdjęć wrócić i sobie przejrzeć? Chętnie poznam Twoje metody – daj znać w komentarzu.

Pliki na telefonie i komputerze

W ramach swoich porządków przejrzałam i posegregowałam pliki na komputerze, a również na dysku Google. Te, które nie są dla mnie aktualne na ten moment, przerzuciłam na dysk zewnętrzny.

Maile

Od paru lat stosuję zasadę „inbox zero”, czyli dążę do tego, żeby w głównej skrzynce odbiorczej nie było maili. Jak już „przepracuję” temat maili (przeczytam, odpowiem, zrobię odpowiednie działania), przemieszczam je do odpowiedniego folderu. Można napisać osobny artykuł na ten temat, a na razie polecam artykuł Michała Śliwińskiego, założyciela Nozbe, na ten temat.

Ponieważ zajmuję się marketingiem, często zapisuję się na różne newslettery nawet z ciekawości, aby zobaczyć, jak jakaś firma prowadzi komunikację z klientem.

Ale tego tak mi się namnożyło, że potrafiłam dostać 30–40 maili dziennie. W pewnym momencie już przestałam to wszystko przeglądać, a tylko konsekwentnie usuwałam. Zabierało mi to czas i tworzyło taki szum informacyjny. Poza tym, jak usuwałam maile bez przeglądania, miałam poczucie, że coś tracę, czułam niepokój i przytłoczenie.

Poświęciłam trochę czasu i zamiast usuwać, wypisałam się z listy newsletterowej. Jeżeli nie było takiej opcji, zgłaszałam to jako spam i już nie trafiały te maile do głównego folderu.

Teraz dostaję tylko to, co mnie interesuje, i częściej czytam ciekawe dla siebie artykuły. I naprawdę czuję ulgę i jestem bardziej produktywna, kiedy siadam do pracy.

Uważam, że warto robić takie porządki co jakiś czas, nawet z tego powodu, że nasze zainteresowania po prostu się zmieniają i z czasem możemy dostawać już nieaktualne informacje.

Marzy mi się kiedyś zrobić takie porządki na Facebooku i Instagramie, zostawić tylko te grupy i profile, które są dla mnie aktualne, ale na razie wydaje mi się to zbyt dużą inwestycją czasu i nie jestem gotowa się za to zabrać. Może na kolejnych etapach minimalizmu.

Czy porządkujesz maile? Czy segregujesz według folderów? Czy znasz zasadę „inbox zero”?

Aplikacje na telefonie

Po pierwsze, mam wyłączone prawie wszystkie powiadomienia. Przychodzą mi tylko przypomnienia dotyczące nawyków, nad którymi obecnie pracuję, dotyczące nowych maili oraz wiadomości. To wszystko. Nie mam żadnych powiadomień z FB lub Insta czy z innych aplikacji.

Polecam takie podejście, ponieważ i tak mamy zbyt dużo rozpraszaczy (w szczególności w życiu młodej matki), a informacyjny szum, który się tworzy, zabiera energię oraz obniża produktywność.

Oprócz tego robię przegląd aplikacji, które mam na telefonie, i usuwam te, z których aktualnie nie korzystam. Jeżeli już postanowiłam dążyć do minimalizmu, to już wszędzie.

Po co mieć LinkedIn na telefonie, jeżeli korzystam z niego tylko w pracy, a teraz jestem na macierzyńskim? Okazuje się, że na co dzień używam 20% aplikacji. Po co reszta? Najwyżej znowu ściągnę, jak będą potrzebne.

Zrezygnowałam również prawie ze wszystkich płatnych subskrypcji. Płaciłam miesięcznie już ponad 100 zł za różne aplikacje i subskrypcje. Na przykład opróżniałam dysk Google i przestałam płacić za dodatkowe miejsca. Zrezygnowałam z Legimi (aplikacja z e-bookami i audiobookami), bo zauważyłam, że nie zawsze znajduję tam książkę, którą chcę teraz przeczytać, więc kupuję ją osobno.

Po takich porządkach mam więc zaoszczędzoną stówę w kieszeni.

Daj znać, czy Ty robisz porządki w swojej przestrzeni informacyjnej. Czy selekcjonujesz informacje, które do Ciebie docierają? Czy segregujesz pliki i aplikacje?

Chętnie dowiem się czegoś nowego na ten temat i zastosuję w praktyce 🙂

Do zobaczenia wkrótce już w kolejnym wpisie. Życzę wszystkiego dobrego, dużo szczęścia i prostoty.

Jak kupować mniej? Minimalizm poziom głębiej

Krok 2 – Wprowadź nawyki minimalistyczne

O tym, jak minimalizm przyszedł do mojego życia. Co ma wspólnego minimalizm i budżet domowy? Jakie nawyki chcę wprowadzić, aby to nie rzeczy panowały nade mną, lecz ja nad rzeczami?

Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, jeżeli poprzestać tylko na generalnych porządkach, a nie zmieniać nic więcej, to po jakimś czasie rzeczy znowu się rozmnożą.

Przez 6 lat wystarczały mi tylko takie generalne porządki przy przeprowadzce lub na koniec roku. W tym roku postanowiłam pójść dalej (jeżeli nie czujesz wewnętrznej potrzeby robić czegoś więcej, to też jak najbardziej OK, słuchaj przede wszystkim siebie).

W ogóle mój pomysł z wprowadzeniem minimalizmu do swojego życia zaczął się od budżetu domowego.

Chyba z 3 lata temu przestudiowałam blog Michała Szafrańskiego i zaczęłam prowadzić budżet domowy, wyznaczać cele finansowe i próbować zapanować nad wydawaniem pieniędzy.

Ale ciężko mi szło. Nie udawało mi się prawie nic oszczędzać. Myślałam, że po prostu za mało zarabiam i jeżeli będę zarabiać więcej, to wtedy zacznę oszczędzać. Z czasem zarabiałam więcej i… wydawałam więcej.

Próbowałam coś z tym zrobić, ale nadal ciągle przekraczałam budżet i nie oszczędzałam tyle, ile zakładałam.

Tak się toczyło, póki nie zaczęłam czuć przytłoczenia rzeczami i nie uświadomiłam sobie, że rzeczy rządzą w moim życiu.

Nie osiągnę swojego celu finansowego i nie przejdę z kwadrantu P, czyli pracownika, do B, czyli biznesu (nawiązuję tutaj do książki Kiyosaki „Kwadrant przypływu pieniędzy”; jeżeli nie masz czasu czytać, bardzo polecam ten filmik Macieja Wieczorka), jeśli nie przestanę być zależna od kupowania rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuję.

Mój partner, który jest przedsiębiorcą i zarabia więcej ode mnie, wydaje dużo mniej (a tak naprawdę na książki, sport i wyjazdy). A ja cały czas coś kupuję. Coś, co później zabiera mi przestrzeń i czas, bo muszę to sprzątać, znaleźć temu miejsce, używać, poświęcać jakąś swoją uwagę.

I myślę, że poprzez rzeczy próbuję zaspokoić jakieś swoje potrzeby, poczuć jakąś satysfakcję, sprawić sobie przyjemność. A prawda jest taka, że rzeczy dają przyjemność tylko na chwilę, potem zaczynają zabierać przestrzeń, a prawdziwa potrzeba, którą próbowałam zaspokoić, nadal jest niezaspokojona. Prawda też jest taka, że na co dzień korzystam z 20% rzeczy, które posiadam, a resztę gromadzę i wycieram z nich kurz.

Odkryłam, że naprawdę nie czuję się lepiej, kiedy mam 7 różnych spodni w szafie i albo tracę czas na zastanowię się, które założyć i z czym połączyć, albo i tak przez większość czasu chodzę w jednych.

Zastanów się, czemu kupujesz daną rzecz? Jaką potrzebę ma zaspokoić? Czy coś zrekompensować? Czy ta rzecz pomoże Ci lepiej zadbać o Twoje wartości?

I wtedy wyjściem dla mnie stał się minimalizm. Zaczęłam od porządków i zastanawiania się, czego naprawdę potrzebuję (o tym TUTAJ).

A teraz idę głębiej.

Nie chcę obrastać kolejnymi rzeczami. Chcę mieć tylko te esencjonalne przedmioty, które będą zaspokajać moje rzeczywiste potrzeby i ułatwiać moje życie. Nie zamierzam już kupować czegoś po to, aby poprawić sobie humor, poczuć się lepiej, aby mieć coś, co wszyscy mają itd.

Minimalizm nie oznacza wyrzekania się rzeczy. Dla mnie jest to nauka posiadania tylko esencjonalnych rzeczy, takich, które zaspokajają Twoje prawdziwe potrzeby i pomagają dbać o własne wartości życiowe.

Dlatego zaczynam tworzyć listę rzeczy, których nie kupuję i mogę bez nich cudownie żyć. Listę zamierzam konsekwentnie uzupełniać.

W styczniu robię post zakupowy, czyli nie kupię żadnej nowej rzeczy (o tym, jak mi poszło, zobaczysz w podsumowaniu stycznia).

Jeżeli pojawi się chęć kupienia czegoś, zapiszę to na liście zakupowej i zastanowię się – na koniec miesiąca podczas układania budżetu – czy naprawdę tego potrzebuję i jaką moją potrzebę to ma zaspokoić.

W styczniu nie kupię żadnej kawy na mieście.

Nawyki minimalistyczne: lista rzeczy, których nie kupuję i nie potrzebuję oraz post zakupowy. Jeżeli chcesz coś kupić, wpisz najpierw na listę zakupową i zastanów się po jakimś czasie (na koniec miesiąca lub tygodnia), czy naprawdę tego potrzebujesz i jaką Twoją potrzebę ma ta rzecz zaspokoić.

Mam zamiar poczytać na temat szafy kapsułowej, aby zacząć kupować rzeczy świadomie (tylko te, których potrzebuję), posiadać ich mniej, a jednak mieć się w co ubrać.

Na razie to tyle. Na koniec stycznia zrobię podsumowanie i zobaczymy, czy zostanę na tym poziomie, czy pójdę jeszcze głębiej.

Daj znać, co myślisz o minimalizmie? Czy masz jakieś nawyki minimalistyczne?

Styczeń. Pozbycie się nadmiaru

Krok 1 – zadbaj o swoją przestrzeń, odgruzuj mieszkanie!

Czy czujesz, że masz za mało przestrzeni? Że ciągle sprzątasz w mieszkaniu i w kółko odkładasz rzeczy na miejsca? Że rzeczy przestają Ci się mieścić w szafach i nie możesz znaleźć dla nich odpowiedniego miejsca? Często nie możesz czegoś znaleźć? Czujesz się przytłoczony rzeczami we własnym mieszkaniu?

Noworoczne porządki zdecydowanie pomogą!

Jestem w idealnej sytuacji, aby w styczniu zacząć porządkować przestrzeń, bo niedługo czeka nas przeprowadzka do domu, gdzie teraz robimy remont.

Już teraz podzieliłam mieszkanie na strefy (salon, kuchnia, sypialnia, pokój) i zaczęłam przegląd rzeczy w każdej szafce i szufladzie.

Krok 1. Podziel mieszkanie na strefy tematyczne (na przykład: kuchnia, łazienka, pokój dziecięcy, salon – dokumenty, salon – książki itd.).

Krok 2. Zacznij od tego, co wydaje Ci się najłatwiejsze, a dalej pójdzie z górki.

Z niektórymi rzeczami poszło łatwo, na przykład z notatnikami i różnymi papierami. Przejrzałam wszystko i to, co nie było aktualne, wyrzuciłam. Aktualne rzeczy posegregowałam w teczki, podpisałam i spakowałam do kartonu.

Z innymi rzeczami jest trudniej: sprzęt kuchenny, ubrania, sprzęt sportowy (mój partner ma mnóstwo sprzętu sportowego).

Tych rzeczy nie da się po prostu wyrzucić. Jest to nieodpowiedzialne. Są to rzeczy mi niepotrzebne, ale sprawne. Nie chcę produkować śmieci i wyrzucać czegoś, co może się komuś przydać. Tym bardziej że w pewnym sensie zapłaciłam za tę rzecz swoim czasem (powiedzmy zarabiam 20 zł na godzinę, sukienka kosztowała mnie 100 zł, czyli zapłaciłam za nią 5 godzinami mojego życia).

Dlatego przyjęłam taką zasadę: wszystko, czego na pewno nie potrzebuję, a może się komuś przydać, magazynuję w jednym miejscu. Jak już się tego zbierze sterta, przeglądam i albo wystawiam na sprzedaż, albo oddaję na grupie Recykling Zielona Góra (jak dobrze, że jest ta grupa! Poszukaj podobnej w Twoim mieście).

Jeżeli to, co wystawiłam na sprzedaż, po miesiącu lub dwóch się nie sprzedaje, to oddaję na grupie. Gdy chodzi o droższą rzecz, angażuję się aktywniej, żeby ją sprzedać.

Krok 3. Podziel rzeczy na 4 grupy:

Grupa 1 – potrzebujesz tego. Znajdź odpowiednie miejsce dla tych rzeczy.

Grupa 2 – do wyrzucenia. Od razu wyrzuć. Dla pozostałych trzeba znaleźć tymczasowy „magazynek” w mieszkaniu, bo pozbycie się tych rzeczy zajmie trochę czasu.

Grupa 3 – do sprzedania (rzeczy dobrej jakości lub droższe, które szkoda po prostu oddać – wystaw na sprzedaż na OLX lub Vinted).

Grupa 4 – do oddania. Sprawdź, może masz w Twoim mieście grupę na Facebooku „Recykling”. W przypadku ubrań można znaleźć miejscowy sklep z odzieżą używaną. Książki chętnie przyjmie biblioteka. Dziecięce rzeczy – zawieź do domu dziecka lub daj ogłoszenie na mamuśkowej grupie na FB w Twoim mieście (na pewno znajdziesz na Facebooku).

Zauważyłam też, że warto kilka razy przeglądać te same szafki. To jest bardzo ważne. Za pierwszym razem pozbywam się części rzeczy. Po upływie czasu przeglądam jeszcze raz i znowu znajduję to, czego nie potrzebuję. I tak kilka razy, póki się nie upewnię, że na pewno to, co zostało, jest dla mnie niezbędne.

Bardzo mi pomaga myśl o przeprowadzce. Kiedyś mieszkałam w Warszawie, wynajmowałam mieszkanie i dosyć często się przeprowadzałam. Nie miałam samochodu, brakowało mi kasy. Miałam tylko kilka dużych toreb, w które mogłam się spakować i to wszystko musiało się zmieścić do samochodu osobowego na jedną turę.

Oczywiście, wtedy mieszkałam sama, teraz mieszkamy we trójkę z małym dzieckiem. Tak jak wtedy na pewno się nie da (przynajmniej na razie). Ale myśl o przeprowadzce i zadawanie sobie pytań: czy ja potrzebuję tej rzeczy w nowym domu, czy mam na to miejsce, bardzo mi pomaga rzeczywiście zostawić te najpotrzebniejsze przedmioty.

Na przykład wczoraj trafiłam na swoje buty do wspinaczki. Drogie, specjalistyczne, w bardzo dobrym stanie. Na początku chciałam już je włożyć do kartonu, a potem pomyślałam sobie, że prawie od dwóch lat nie byłam na ściance (ciąża, a teraz małe dziecko). Chcę drugie dziecko. Nawet nie wiem, kiedy będę miała możliwość iść na tę ściankę. A nawet jeśli tak się zdarzy, to czy będę chciała? I postanowiłam sprzedać.

Duży problem mam z rzeczami partnera 😅, chociaż akurat on ma dosyć minimalistyczne podejście do życia (dużo bardziej niż ja, poza tym nie lubi kupować rzeczy. Ma za to dużo książek, sprzętu sportowego i ubrań.

Z książkami już się pogodziłam. Marzy mu się biblioteka i jak chce mieć jakąś książkę, to ją kupuje.

Ale reszta rzeczy? Wiem, że na co dzień używa tylko małej części z tego. Ale nie mogę oddać lub sprzedać tych rzeczy bez jego zgody. A on albo nie jest gotowy się z nimi rozstać, albo nie czuje potrzeby, by je przejrzeć.

Dlatego robię taki myk: te rzeczy, których używa naprawdę mega rzadko, już teraz przeglądam i pakuję do kartonów (tematycznie, i robię listę tego, co włożyłam). Kiedy się przeprowadzimy, to nie rozpakuję tego i zobaczymy, czy mu się te rzeczy przypomną.

Robię tak samo ze swoimi rzeczami, z którymi nie jestem gotowa się rozstać, ale prawie ich nie używam. Zobaczymy, czy będę ich potrzebować.

Krok 4. Wracaj kilka razy do tych stref, które już przejrzałaś(-eś). Dopiero po kilkukrotnym przeglądzie jesteś w stanie się pozbyć wszystkich zbędnych rzeczy.

Krok 5. Te rzeczy, z którymi nie jesteś gotowa(-y) się rozstać, ale wiesz, że używasz ich bardzo rzadko, spakuj do kartonu. Jeżeli po roku nawet do niego nie zajrzysz, śmiało można się z tymi rzeczami żegnać.

Czym więcej zbędnych rzeczy uwalniam ze swojego życia, tym lepiej, lżej i swobodniej się czuję.

Uważam, że takie generalne sprzątanie i przegląd rzeczy jest niezbędny przynajmniej raz na rok. Mnie pomaga wyobrażenie, że czeka mnie przeprowadzka.

Z każdą oddaną lub sprzedaną rzeczą czuję się, jak gdybym pozbywała się zbędnego bagażu. Naprawdę! Spróbuj!

Ale żeby wprowadzić minimalizm w życie, to nie wystarczy. Jeśli nic nie zmienię, to te rzeczy ponownie się rozmnożą i znowu będzie mi brakować przestrzeni (już niejeden raz przez to przechodziłam).

Dlatego teraz zamierzam pójść krok dalej i wprowadzić nawyki minimalistyczne: post zakupowy, listę rzeczy, których nie kupuję. O tym w kolejnym wpisie. Zapraszam Cię do zrobienia ze mną kolejnego kroku!