6 kroków, które pozwolą Ci wyjść z punktu zero

Wyobrażam sobie, że życie jest jak spirala. Zataczam koło i w pewnym momencie znowu okazuję się w punkcie zero. Znowu zaczynam coś od początku. Tylko jestem kilka poziomów wyżej. Mam nowe doświadczenia, umiejętności, wiedzę, możliwości, zasoby. Ale znowu zaczynam w pewnym sensie od zera.

Inaczej mówiąc, czasami każdy z nas trafia na rozdroże. I potrzebuje zrobić życiowy wybór, w jakim kierunku iść, jaką drogę obrać.

Właśnie w takim punkcie zero, na takim rozdrożu jestem. Znowu zaczynam od początku. Rozpadł mi się związek, straciłam pracę i potrzebuje wybrać, gdzie iść dalej. Przy tym mimo tego, że brzmi to bardzo smutnie, mam przekonanie, że są to zmiany na lepsze. Rozstaliśmy się w dobrych relacjach i w przekonaniu, że tak będzie lepiej dla całej trójki (przeczytaj, czy to, że zostałam samotną matką, jest moja największa porażka życiowa?). A to że nie mam pracy pozwała mi teraz pomyśleć o tym, jak zarabiać na tym, co naprawdę lubię.

I chcę z Tobą podzielić się moimi sposobami na dokonanie takich ważnych życiowych decyzji i wypracowanie strategii dalszego rozwoju.

Mam jeszcze trochę czasu na urlopie macierzyńskim. I jest to czas kiedy mogę spróbować rozpocząć coś swojego, sprawdzić czy będzie to przynosić mi  dochód oraz jak szybko będę mogła osiągnąć taki poziom, aby móc utrzymać siebie i syna i nie musieć szukać pracy na etacie. Widzę kilka możliwych ścieżek, każda ma swoje zalety i wady, swoje możliwości i ryzyka. Jak podjąć decyzję, gdzie iść?  Wspomnę jeszcze tylko, że myślenie strategiczne to naprawdę moja słaba strona.

  1. Uważam, że kiedy odbywają się duże zmiany w życiu, pierwszym krokiem jest zaakceptować je. Moje zmiany naprawdę nie są łatwe. Myślę, że nikomu nie uśmiecha się zostać samotną matką z rocznym synkiem bez pracy. Raczej nikt o czymś takim nie marzy i nie spodziewa się. Ale naprawdę jestem pogodzona z tą zmianą. Mam wewnętrzne przekonanie, że mój świat o mnie dba. Że cokolwiek by w moim życiu nie działo, dzieje się dla mojego dobra. Może brzmi to banalnie, ale naprawdę takie przekonanie jest moją tarczą na trudne sytuacje. Dzięki temu nie załamuję się, a z dobrym nastrojem patrzę w przyszłość. A ponieważ mam przekonanie, że mój świat o mnie dba, mam przekonanie że poradzę sobie i będzie dobrze. Każdą, wydawało by się, porażkę odbieram jak cenną lekturę. Wypracowałam takie podejście i mega mi się sprawdza. Polecam.
  2. Daj sobie czas. Jeżeli jesteś na rozdrożu, daj sobie czas zbadać każda możliwą opcje z otwartym umysłem. Zastanów się nawet nad tymi pomysłami, które na ten moment mogą wydawać się bardzo trudne w realizacji. Na przykład, rozważam otwarcie swojej kawiarni, bo od kilku lat mi się marzy. Mimo tego, że nie mam własnego kapitału lub doświadczenia. Ale jak podchodzisz z otwartym umysłem i sięgasz po rady do osób, które mogą się znać na sprawie, nawet niemożliwe może stać się możliwym.
  3. Wypisz wszystkie pomysły do tabeli Excel lub w formie mapy myśli. Wypisz jakie mają zalety, wady, możliwości, zagrożenia, możliwe zarobki. Napisz jakie widzisz pierwsze kroki. Podejmij te kroki, przejdź trochę dalej każdą ze ścieżek na tym rozdrożu, a potem wróć do punktu zera i przeanalizuj zdobytą informację. Daj sobie czas. Popatrz na to rozdroże z lotu ptaka. Nie myśl na razie o wszystkich szczegółach i działaniach które trzeba podjąć, aby zrealizować te pomysły.
  4. Sięgnij po radę! Na pewno, jeżeli się zastanowisz masz wokół siebie osoby, które szanujesz, które osiągnęły to, co Ty byś chciała osiągnąć. Osoby, od których mogłabyś się nauczyć, które już są gdzieś dalej na tej spirali życiowej. Opisz im swoją sytuację, poproś o radę. Zaznacz, oczywiście, że nie jest to na zasadzie przerzucania odpowiedzialności. Decyzję podejmujesz tylko Ty. Ale spojrzenie z boku kogoś, kogo szanujesz i kto Ciebie zna jest bardzo pomocne. Zawsze kiedy jestem na dużym rozdrożu życiowym sięgam po takie rady i żadnego razu nie zawiodłam się. Czasami nawet to, że usiądziesz i opiszesz swoją sytuację, już rozjaśni wiele dla samej siebie.
  5. Nie staw wszystkiego na jedną kartę. Zawsze warto mieć plan B i mieć szansę na popełnienie błędu. Zawsze kiedy nadajemy czemuś zbyt duże znaczenie, kiedy mega nam na czymś zależy, bardzo ciężko to zrealizować. Gdybyś miała przejść przez powalone drzewo, które leży sobie na ziemi, zrobiłabyś to bez problemu. Ale gdybyś to samo miała zrobić, ale drzewo już leżało nad przepaścią, na pewno miałabyś duży problem. Tak samo jest kiedy nadajemy bardzo dużą wagę projektu, który chcemy zrealizować. Oczywiście, determinacja i chęć realizacji jest bardzo ważna. Ale ma też być szansa na porażkę, na popełnienie błędu, na zmianę kierunku. Zawsze warto mieć zabezpieczenie w postaci planu B.
  6. Jak już wybrałaś drogę, to teraz jest czas na wyznaczenie konkretnych celów i planowanie. O tym już w kolejnym wpisie.

Oprócz tego bardzo mi się sprawdziła pomoc coacha. Po raz pierwszy sięgnęłam po tego rodzaju współpracę. Byłam trochę sceptycznie nastawiona. Zrobiłam to raczej aby mieć pewność, że wykorzystałam wszystkie zasoby, aby podjęć dobrą decyzję. Przyszłam na sesje w zasadzie już z wybraną ścieżką, ale nie byłam do końca przekonana. Miałam obawy, wątpliwości, które zabierały mi energię i przeszkadzały skoncentrować się na działaniu. Podczas sesji upewniłam się, że właśnie to chcę robić, że to jest najlepsza decyzja, pozbyłam się wątpliwości i obaw. Skończyłam w pełnej gotowości i chęci do działania. Byłam bardzo miłe zaskoczona. Jeżeli jesteś w podobnej sytuacji i zastanawiasz się nad taką współpracą, mogę Ci z całego serca polecieć coacha, z którym współpracowałam. Odezwij się do mnie.

Czy dokonywałaś jakiś wyborów życiowych ostatnio? Jak podejmowałaś decyzję?

Jestem samotną matką. Czy jest to największa porażka życiowa?

Dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Po trzech miesiącach związku. U nas wszystko odbywało się szybko: szybko zakochaliśmy się, szybko zaczęliśmy mieszkać razem, szybko powiedzieliśmy sobie "kocham Cię", szybko zaszliśmy w ciąże. Byłam przekonana, że jest to moje przeznaczenie. Sam los mnie prowadził. Ale też było dużo kłótni. Nie znaliśmy się dobrze, docieraliśmy się. 

Pamiętam, że po kolejnej kłótni wyszłam sama na spacer, padał deszcz, płakałam razem z niebem. Wtedy dałam sobie obietnice, że dołożę wszelkich starań, żeby moje dziecko miało pełną rodzinę. Powiedziałam sobie, że nie będzie miało jak mama, nie będzie musiało borykać się z traumami z dzieciństwa, które są prawie nieuniknione przy wychowaniu w niepełnej rodzinie. Poszłam na terapię, zaczęłam pracować nad związkiem, czytać książki o relacjach, zaciągnęłam partnera na terapię…

Od tamtego momentu minęło już prawie dwa lata. Mój synek kilka dni temu skończył roczek. A ja w tym tygodniu powitam swoją trzydziestkę jako samotna matka.

Myślałam, że cyfra 30 absolutnie mnie nie wzruszy, ale wzrusza i to mocno. Przeraża mnie jak mocne są wzorce, które wchłaniamy od swojej rodziny i jak ciężko od nich uwolnić się.

Moja mama rozstała się z moim ojcem kiedy miałam dwa latka. Rozstajemy się z partnerem, kiedy mój synek ma rok. Przy tym robiłam wszystko, aby temu zapobiec i nie powtórzyć sytuacji mojej mamy, a jednak to się stało.

Czy bycie samotną matką jest porażką życiową?

Przyznam się, że mojej głowie pojęcie „szczęśliwa spełniona kobieta, która osiągnęła życiowy sukces” bardzo mocno wiązy się z rodziną, która ta kobieta ma. Wcześniej jeżeli poznawałam jakąś kobietę, powiedzmy na konferencji, dowiadywałam się, że ona odniosła sukces w biznesie, ale nie ma rodziny, to od razu podświadomie nawieszam na nią pewną etykietę, że jednak nie wszystko u niej w życiu jest dobrze. Tak, odniosła sukces w biznesie, ale na pewno dlatego, że próbuje zrekompensować brak rodziny.

No i proszę. Sama jestem na miejscu tych kobiet (tylko że jeszcze nie odniosłam sukcesu w biznesie), na które nawieszam kiedyś etykiety. Może jest to jeden z powodów, czemu okazałam się w takiej sytuacji życiowej?

Kiedy odeszłam od partnera poczułam się właśnie takim nieudacznikiem. Było mi wstyd za to, że jestem samotną matką. Kiedy odwiedzałam swoich przyjaciół, które mają pełne szczęśliwe rodziny, czułam się źle, nieswojo, wstydziłam się.

A potem tak sobie pomyślałam, że prawdziwą porażką było by zostać w związku, który jest toksyczny. Kiedy jestem przekonana, że mimo wszelkich moich starań, terapii osobistej, wspólnej i pracy nad związkiem, nie uda nam się zbudować takiego związku, gdzie będziemy szczęśliwi, gdzie będę czuć się szanowana i kochana. Związku, który będzie napełniać nas energią, który będzie synergetyczny. Kiedy, jestem przekonana, że mamy absolutnie różne wyobrażenia, jak powinna wyglądać rodzina i mimo wszelkich starań nie uda nam się spotkać nawet po środku. A jeżeli dołączę do wizji partnera, jak powinna wyglądać rodzina, będę nieszczęśliwa i nie będę spełniać swoje potrzeby, które, jak jestem przekonana, powinny być spełnione w związku (bliskości, miłości, budowania wspólnego życia).

I czy naprawdę chcę, żeby moje dziecko chłonęło schematy toksycznego związku, gdzie żaden z rodziców nie jest do końca szczęśliwy ze sobą? Moje babcia z dziadkiem przeżyli wiele lat ze sobą w toksycznym związku. Tak, oni nauczyli się żyć ze sobą i nawet kochali siebie w pewien sposób, ale było też dużo bólu, trudnych emocji i łez. I naprawdę potrzebowałam dużo czasu, doświadczenia, edukacji, refleksji aby dość do tego, jak powinien w moim mniemaniu wyglądać dobry, wartościowy związek. Czy ja chcę żeby moje dziecko musiało iść taką drogą?

To co w takim razie jest porażką? Odejście teraz, kiedy możemy zachować dobre przyjacielskie relacje, kiedy jeszcze nie mamy aż tak dużo żalu do siebie? Czy pozostanie w związku, który nie daje spełnienia, bo tak jest wygodniej, w pewnym sensie łatwiej, bezpieczniej?

Doszłam do wniosku, że mam wewnętrzne przekonanie, że podjęłam najlepszą decyzję dla całej naszej trójki. Dla naszego syna też. Nie zabieram mu ojca. Robię wszystko, żeby nie żywić do niego żalu, urazy, negatywnych emocji, a doceniać za to, że dzięki niemu mam najlepszego syna na świecie. Doceniać, że jest dobrą osobą, 2 lata temu wybrałam go na swojego partnera. Czy mogłam wybrać złą osobę? No nie. Po prostu nie udało nam się stworzyć związek, ale nadal możemy dołożyć wszelkich starań aby utrzymać dobre relacji i być dobrymi rodzicami.

Możesz mnie zapytać, skąd mam takie przekonanie?

Bo jestem świadoma swoich wartości i postępuję zgodnie z nimi. Jestem przekonana, że właśnie bycie świadomym swoich wartości, jest jedna z najważniejszy rzeczy, która pozwała podejmować świadome decyzje życiowe. Jeżeli nie wyznaczałaś (-łeś) jeszcze swoje wartości, bardzo do tego zachęcam. Możesz skorzystać z mojego darmowego e-booka. Wystarczy, że podasz swój e-mail, a materiał będzie czekał na Ciebie w Twojej skrzynce mailowej.

Doszłam do wniosku, że samotne matki to są bardzo odważne kobiety, które wybierają swobodne, niezależne życie zgodnie ze swoimi wartościami. I powiem głośno, że jestem z siebie cholernie dumna, że mam odwagę i moc podjąć taką decyzję. Która każdemu z nas, jestem przekonana, daje prawo na lepsze życie, szczęśliwy związek. A szczęśliwa mama, to jest szczęśliwe dziecko.

Także na pewno nie uważam odejście od partnera i pozostanie samotną matką swoją porażką życiową. Bardzo dużo dał mi ten związek i też dużo dałam swojemu partnerowi, a najważniejsze, że mamy wspaniałe dziecko. Nadal jeszcze walczę z poczuciem, że jestem nieudacznikiem, bo przekonania są głęboko zakorzenione. Przy najmniej mimo tego że jeszcze tak się czuję, rozumie, że tak nie jest.

Jeżeli czytając to jesteś w trudnej życiowej sytuacji, dokonuj wyboru odważnie, wybierając lepszą przeszłość dla siebie i dziecka. Wszystko się ułoży i wszystko się uda. I mam nadzieję, że zostaniesz ze mną, aby za jakiś czas przeczytać że rzeczywiście tak się stało.

Przytulam mocno. Wszystko będzie prosto i szczęśliwie.

Czy działanie jest pigułką na stres, a pomaganie - na dobre samopoczucie?

W marcu chciałam zadbać o spokój. O to, aby mimo tego, co się dzieje na mojej ojczyźnie zadbać o siebie, aby móc działać, pomagać, tworzyć bezpieczny świat dla mojego dziecka.

Dzieliłam się z Tobą rytuałami, które pozwalają dobrze rozpocząć dzień, metodami na zachowanie spokoju i równowagi, sposobami na uzupełnienie energii.

Tymczasem, wstyd mi się przyznać, ale sama nic z tego nie robiłam. Narzuciłam na siebie mnóstwo aktywności związaną z pomocą: jako wolontariusz pracowałam w Urzędzie Marszałkowskim w centrum pomocy uchodźcom, prowadziłam (i nadal prowadzę) kurs polskiego dla uchodźców, zakwaterowałam u siebie dziewczynę z małym dzieckiem, organizowałam spotkania integracyjne, robiłam zbiórki. W działanie uciekałam od tego, co się dzieje na Ukrainie oraz od tego, co się dzieje u mnie w domu.

To wszystko znowu zakończyło się moją chorobą i musiałam zawiesić większość aktywności, które mogłam zawiesić i przyznać sobie, że wzięłam na siebie zdecydowanie za dużo. Że w moim marcu nie było żadnego spokoju i dbania o swój dobrostan. Uciekanie w działanie w żaden sposób nie rozwiążę mojej sytuacji związkowej.

A teraz po kolei.

Początek wiosny przyniósł duże zmiany w moim życiu. Wierzę, że są to zmiany na lepsze, ale, niestety, są bardzo ciężkie. Podjęłam decyzję o odejściu od swojego partnera. Już wkrótce powitam swoją trzydziestkę jako samotna matka z rocznym synkiem (już niedługo o tym, czy uważam to za największą porażkę w moim życiu). Znowu czeka mnie przeprowadzka, bo dopiero na początku lutego przeprowadziliśmy się do domu, który urządziłam dla naszego wspólnego życia. Kiedy skończę urlop macierzyński, a będzie to już za 2 miesiące, nie będę miała pracy, bo pracowałam zdalnie w firmie, która mieści się w Warszawie i raczej nie będę mogła kontynuować pracy zdalnej.

Cokolwiek by się nie działo w moim życiu, nawet jeżeli to są smutne i ciężkie wydarzenia, zawsze wychodzę z założenia, że mój świat, moja rzeczywistość, Bóg (jeżeli wierzysz w Niego) o mnie dba. Cokolwiek by się nie działo w moim życiu, koniec końcem wyjdzie na lepsze. Każde doświadczenie, w szczególności to najcięższe, jest cenną lekcją, która może pomóc stać się lepszym i bardziej szczęśliwym człowiekiem. Nauczką, która może pomóc lepiej poznać siebie, zgłębić swoją świadomość, a dzięki temu dokonywać w przyszłości lepszych wyborów życiowych.

To wszystko pozwała mi nie tkwić w rozpaczy nad swoim rozwalonym życiem, a wyciągnąć ważne wnioski z tego miesiąca.

Czy działanie jest najlepszym sposobem na stres?

Efektywne, zrównoważone działanie w miarę swoich możliwości i czasu owszem jest dobrą metodą na stres. Bo swoją uwagę, zamiast kierować na obawy, lęki, zmartwienia, kierujesz na działania. Czujesz, że dokładasz swoją cegiełkę w naprawianiu sytuacji. Zajmujesz się tym, na co masz wpływ, zamiast przejmować się tym, na co wpływu nie masz.

Ale przy takim działaniu trzeba uważać, aby takie działanie nie stało się sposobem na ucieczkę, tak jak to się stało u mnie. Niestety, w moim związku nie było dobrze, a ja uciekałam od tego problemu w działanie. Zamiast tego, żeby rozwiązać swój problem, rozwiązywałam mnóstwo problemów innych ludzi. Czy to sprawiło, że poczułam się lepiej? Nie, bo kosztowało mnie dużo energii, a wracając do domu z bólem sercu czułam, że jest źle i trzeba coś z tym zrobić, jakoś rozwiązać, podjąć jakąś decyzję, a nie miałam na to już siły i zasobów. Następnego dnia, zamiast tego, żeby coś z tym zrobić, znowu uciekałam na kolejne spotkania.

Czy pomaganie jest dobrym sposobem na poprawę samopoczucia?

Na początku marca pomaganie innym sprawiało mi tak dużo radości. Oczywiście, przeżywałam te trudne emocje i trudne sytuacje, w których okazali się ludzie, uciekające przed wojną, ale poczucie tego, że im pomogłam, że mam taką możliwość, podnosiła na duchu. Moim zdaniem, pomaganie też pozwała poczuć się silniejszym. Przestajesz się czuć zagubionym w świecie, gdzie dzieją się złe rzeczy, na które nie masz wpływu. Czujesz, że masz wpływ, że masz w sobie moc sprawiać, że życie kogoś staje się troszkę lepsze. To poczucie wpływu, tego, że możesz, że masz znaczenia, daje mocną tarczę przed przykrymi wydarzeniami w świecie.

Tak to działa, dopóki nie zaniedbasz dwóch ważnych zasad pomagania:

Ja, niestety, złamałam obydwie. W sytuacji, gdzie stan mojego związku bardzo mi ciążył i potrzebował rozwiązania, całą swoją energię ładowałam w pomaganie innym. Oddawałam energię, pomagając, i traciłam energię, wracając do domu, zamiast tego, aby uzupełnić zasoby, co zazwyczaj się dzieje, kiedy wracamy do domu po całym dniu — odpoczywamy i się resetujemy. W mojej sytuacji nie było to możliwe, dlatego od razu złamałam drugą zasadę - pomagałam już przekraczając własne zasoby. Co doprowadziło do choroby i wypalenia.

Po raz kolejny upewniam się, jak ważnym narzędziem jest uważność. W tym, co się dzieje, że już przekroczyłam swoje zasoby energii, zorientowałam się po fakcie, kiedy rozłożyło mnie. Jak dużo mogłabym zyskać, gdybym była na tyle uważna do siebie i potrafiłam wcześniej zauważyć, że brakuje mi zasobów, że mocno ciąży mi sytuacja związkowa, że nie jest to już chwilowy kryzys. Teraz to wydaje się oczywiste, ale kiedy byłam cała pochłonięta działaniem, pomaganiem, nie byłam w stanie tego zauważyć. Czułam, że byłam zmęczona, ale mówiłam sobie, że to jest dlatego, że dużo działam. Trochę ratuję zdolność do autorefleksji, dzięki której wyciągam wnioski i analizuję, czemu doszło do takiej sytuacji. O ile bym wygrała, gdym mogła zapobiegać przed zaistnieniem sytuacji, niż wyciągać wnioski po fakcie.

Dlatego postanowiłam, że w kwietniu idę na kurs mindfulness, aby nauczyć się uważności. Jestem ciekawa, jak mi pójdzie. Stosujesz jakiś techniki uważności albo masz do czynienia z mindfulness? Daj mi koniecznie znać!

Co za dużo to niezdrowo.

Kiedy „leczysz” stres działaniem i w szczególności, kiedy jesteś osobą empatyczną, dosyć łatwo przesadzić. Wziąć na siebie za dużo.

Szczerze mówiąc, sama sobie się dziwię, że po tylu latach planowania i wyznaczania celów, prowadzenia własnych warsztatów z zarządzania sobą w czasie wciąż popełniam takie błędy.

Ogólnie dosyć łatwo wziąć na siebie za dużo kiedy:

- pojawia się pewna pula czasu wolnego (u mnie dziecko poszło do żłobka na cały dzień, zwolniło misie kilka dodatkowych godzin)

- nie mamy przejrzyście określonych priorytetów

- nie do końca zdajesz sobie sprawę ile masz aktywności, a jakim rzeczywiście czasem dysponujesz (jesteśmy skłonni zakładać że wykonanie pewnej czynności zajmie nam mniej czasu, niż rzeczywiście zajmuje)

Jak temu zapobiec? Zapraszam do osobnego wpisu, który pojawi się już w przyszłą środę. Zapisz się na newsletter, aby nie przegapić 😉

Takie to moje główne podsumowania marca-pomagajca.

Czym zajmę się w kwietniu? Cóż, kwiecień będzie nowym początkiem. Kończę 30 lat i rozpoczynam nowy swój osobisty rok. Kończę urlop macierzyński. Zamieszkam sama z synkiem. Będę szukać nowej pracy albo wymyślę coś innego. Ale też wiosna jest sama w sobie nowym początkiem, kiedy mamy chęci wprowadzić zmiany: zrobić nową fryzurę, wymienić zimową garderobę na wiosenną, rozpocząć nowy projekt.

Jeżeli też masz ochotę na zmiany, na nowe początki zapraszam ze mną w kwietniową odsłonę Prosto i Szczęśliwie, gdzie zajmiemy się:

Jesteś ze mną? 🙂

Masz poczucie winy? Czy masz teraz prawo na zabawę i odpoczynek?

Już kilkanaście dni żyjemy w strasznej rzeczywistości, gdzie słowo „wojna” jest czymś realnym i namacalnym. Po chwili paraliżu i niedowierzania w to, co się dzieje, rzuciliśmy się do pomocy. Są organizowane zbiórki, transporty, kwatery dla uchodźców. Wielu z nas wzięło na siebie dodatkowe obowiązki, żeby pomóc Ukrainie. Ale wojna, niestety, trwa. Przychodzi zmęczenie. I wiele osób ma potrzebę odpoczynku. Mają jednak poczucie winy i wstydu za to, że idą do teatru lub restauracji, kiedy bardzo blisko ludzie po 5 dni stoją z małymi dziećmi w kolejkach lub siedzą kolejne doby w piwnicach, żeby przetrwać bombardowanie.

Czy w takiej sytuacji mam prawo do rozrywki? Czy mogę iść na koncert i nie mieć wyrzutów sumienia?

Takie pytania słyszę od wielu z Was.

Ja sobie myślę tak. Mój sposób na to, aby poradzić sobie z tą sytuacją, z lękiem o bliskich, o ojczyznę, o to, aby ta wojna nie poszła dalej, jest działanie. Pomagam tyle, ile jestem w stanie. I więcej możliwości, aby pomóc i działać, mam wtedy, kiedy jestem w dobrym stanie psychicznym. Raczej nikomu nie pomogę, jeżeli popadnę w depresję. Raczej nie wesprę mojej mamy, która tam została. Raczej nie będę miała zasobów, aby pomagać.

Także w tej sytuacji myślę, że nawet warto zadbać też o siebie i swój dobrostan i poświęcić czas na odpoczynek oraz poprawę swojego humoru. Te osoby, które przyjeżdżają tu z Ukrainy, bardziej potrzebują kogoś, kto jest się w stanie podzielić z nimi energią i wesprzeć na duchu. A na to trzeba mieć zasoby.

Druga sprawa jest taka, że poświęcając czas na zabawę i relaks, wspieramy też branżę rekreacyjną, czyli wspomagamy naszą gospodarkę, która i tak mocno dostała podczas pandemii. A czym mocniejszą będziemy mieli gospodarkę, tym więcej możliwości zyskamy, aby pomóc.

Także myślę, że na pewno nie jest rozwiązaniem rezygnacja z paznokci, wizyt do fryzjera, wyjść na koncert lub do teatru. Jeżeli czujesz mocny zgrzyt, to zrób coś innego, ale zadbaj też o siebie, o swój dobrostan i poziom energii.

Zajrzyj do mojej listy rzeczy, które dodają energii. Może akurat znajdziesz coś dla siebie.

I korzystając z okazji, chcę podziękować wszystkim Polakom. Macie ogromne serca. Jestem pełna podziwu, że przyjmujecie osoby z Ukrainy, że tak pomagacie i wspieracie. Moje serce pęka z dumy z powodu kraju, w którym odnalazłam swój dom i stworzyłam swoją rodzinę.

Trzymaj się ciepło i dbaj o siebie.

Jeżeli mogę Ci jakkolwiek pomóc, napisz mi na Facebooku lub mailowo Jestem tu dla Ciebie!

Posumowanie stycznia – czego nauczyło mnie pozbywanie się nadmiaru i dążenie do minimalizmu?

Mój styczeń minął pod hasłem „pozbycie się nadmiaru”. Oczekiwałam, że skończę ten czas, ciesząc się przestrzenią wokół mnie oraz we mnie. Z poczuciem spokoju i wewnętrznym porządkiem. Czy tak rzeczywiście jest? Czego nauczyło mnie pozbywanie się nadmiaru oraz dążenie do minimalizmu? Zapraszam do lektury.

Swój „minimalistyczny” luty kończę nie z poczuciem spokoju, a z katarem, bólem głowy i przeziębionym dzieckiem. Z przeprowadzką na głowie oraz mieszkaniem zawalonym kartonami. Ale 70% rzeczy wywieźliśmy już do naszego nowego starego domu (robiliśmy remont starego domu) i jest mi tak dobrze z tymi 30% rzeczy, że kiedyś chciałabym dojść do takiego stanu posiadania. Dobrze, już nie narzekam, a przechodzę do podsumowania.

Jaką lekturę dał mi mój pierwszy miesiąc z minimalizmem?

Pozbywanie się rzeczy nie jest takie proste, jak może się wydawać. Zabiera mnóstwo czasu i energii. Przeglądając mieszkanie i segregując rzeczy (do oddania, do wyrzucenia, do sprzedania), uświadomiłam sobie, jak dużo posiadam. I jak dużo kasy – co tak naprawdę oznacza mojego czasu – oddałam, aby mieć te rzeczy. Mam wyliczone, ile mniej więcej kosztuje godzina mojej pracy. Czasami przeglądałam te rzeczy i myślałam, że na jedną wydałam trzy godziny, a na inną pięć, a teraz po prostu oddaję lub sprzedaję je za 15% wartości, bo tak naprawdę ich nie potrzebuję. Było to bardzo pouczające doświadczenie.

Przelicz, ile mniej więcej kosztuje twoja godzina pracy. Popatrz na rzecz, którą chcesz kupić, nie w kontekście, ile byś za nią zapłacił(-a), ale ile Twojego czasu ona kosztuje.

W ciągu tego miesiąca myślałam o tym, jak mocno społeczeństwo jest popychane do konsumpcji. Szczególnie to czułam, kiedy mieszkałam w Warszawie. Prawie codziennie miałam jakieś spotkanie na mieście i wydawałam kasę na kawę. „Inwestowałam” w ubrania, aby zaimponować ludziom w biurze, kontrahentom, chociaż tak naprawdę większość z nich była tylko epizodycznymi gośćmi w moim życiu. Wydawałam kasę na wycieczki, wynajmując mieszkanie i nie mając oszczędności, chociaż mogłabym pojechać w polskie góry i tak samo świetnie odpocząć, wydając mniej. Kasa uciekała na kina, jedzenie w restauracjach, koncerty, rozrywki. Wydawałam prawie wszystko, co zarabiałam. Bałam się pomyśleć o przyszłości, bo wydawało mi się nierealne, żebym mogła uzbierać na finansową poduszkę bezpieczeństwa, przynajmniej 3-miesięczną. Wydawało mi się nierealne, abym mogła jakoś zadbać o swoją emeryturę lub kiedyś kupić własne mieszkanie. A przy tym chodziłam po restauracjach i galeriach handlowych. I to wszystko wydawało mi się normalne. Myślałam, że powinnam więcej zarabiać. Pracowałam więcej. A potem wydawałam więcej, wynagradzając swoją ciężką pracę.

Mam nadzieję, że nie odbierasz moich słów jak atak, jeżeli właśnie jesteś w takiej sytuacji, którą opisuję wyżej. Sama tak żyłam przez prawie 5 lat. Ale wyprowadziłam się do mniejszego miasta, zaszłam w ciążę, zaczęłam bardziej wchodzić w świat przedsiębiorców i powoli dostrzegałam inne wyjście. Jeżeli moimi wartościami jest rodzina, zdrowie, duchowość, rozwój, aktywność, to czemu swój czas inwestuję w materialne rzeczy? W rzeczy, z których niemała część leżała zapomniana w szafie albo posłużyła chwilę, bo była tylko impulsywnym zakupem?

Także zdecydowanie pozostaję przy minimalizmie. Pozbywając się coraz większej ilości zbędnych rzeczy, naprawdę czułam się coraz lżej, jakbym nosiła ze sobą mniejszy bagaż.

Post zakupowy

W lutym zrobiłam post zakupowy. Pisałam o tym osobno. Powiem tylko, że nie było tak łatwo, jak mi się wydawało. Kilka razy się wyłamałam i kupiłam coś mimo postanowień. Ale zapisywanie tego, co chcę kupić, na liście zakupowej, zamiast kupowania od razu, działa rewelacyjnie! Pozwala kupować mniej, kupować świadomie, podejmować przemyślane decyzje (a nie kierować się emocjami), a także daje poczucie kontroli i większej pewności siebie.

Dzięki temu, że równolegle z postem robiłam akcje pozbywania się nadmiaru, inaczej zaczęłam podchodzić do rzeczy. Przestałam postrzegać każdy zakup jako niepowtarzalną okazję, z której koniecznie muszę skorzystać. Zaczęłam się zastanawiać nad każdym zakupem: czy na pewno jest to rzecz, której właścicielką chcę być? Czy na pewno spełni moje potrzeby? Czy nie będę musiała za jakiś krótki czas szukać dla niej nowego właściciela?

Pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy zabiera mnóstwo czasu i energii. Przed każdym zakupem mocno się zastanawiam, czy na pewno chcę być właścicielem tej rzeczy.

Przeprowadzka też pokazała, że mamy (jak na nasz gust) dużo tych rzeczy. Po co mi 5 kompletów pościeli? Albo 3 podobne spódnice?

Postanowiłam swój post zakupowy wydłużyć o pół roku. Nic dla siebie nie kupię (wiadomo, że dla synka będę musiała kupić jakieś ubranka, kiedy wyrośnie z tych, co ma) przez następne 6 miesięcy. Jak myślisz – uda mi się?

Porządek wewnątrz przez porządek zewnątrz

Ciągle czułam przytłoczenie i dlatego tak zawzięcie rzuciłam się na minimalizm i porządkowanie swojej przestrzeni zewnętrznej. Dało mi to poczucie lekkości i większej swobody, ale też pozwoliło dojść do ważnego wniosku: wszystko się zaczyna od wewnątrz. Porządek w przestrzeni zewnętrznej nie sprawi, że nie będę czuła przytłoczenia od własnych myśli i spraw do załatwienia, które ciągle dopisuję do swojej listy zadań. Ale mój post zakupowy pomógł mi wpaść na tak prosty, ale działający pomysł.

Jeżeli wcześniej przychodziło mi do głowy, że trzeba coś kupić, to kupowałam to. Teraz zapisuję na listę zakupową, do której wrócę dopiero wtedy, kiedy będę robić budżet na kolejny miesiąc. Zaczęłam robić dosłownie to samo z zadaniami do zrobienia. Mnie przychodzi do głowy dużo pomysłów i od razu mam wielką chęć je realizować. Ale zazwyczaj już mam coś do zrobienia. I przez to czułam się ciągle przytłoczona. Miałam poczucie presji, że ja już muszę to wszystko realizować, a nie mam czasu. Ciągle się spieszyłam. I zaobserwowałam, że bardzo często myślę o tym, co mam do zrobienia. Mój syn idzie na drzemkę, a u mnie w głowie cały wir myśli, co mogę zrobić w ciągu tej godziny. Niby wyznaczałam sobie priorytety na tydzień, ale to mi nie pomagało, bo wpadało mnóstwo nowych zamiarów. I byłam tym bardzo zmęczona.

Teraz wszystkie nowy pomysły, małe i duże, zapisuję na jedną listę i przeglądam raz na kilka dni. Nagle się okazało, że 90% z nich wcale nie jest pilna, a część staje się dla mnie nieaktualna po jakimś czasie, kiedy do tego wracam. I nagle mam porządek w głowie. Przestałam ciągle myśleć o tym, co mam do zrobienia. Spadła presja. Po prostu magia.

Jeżeli masz dużo pomysłów, łapiesz się za kilka rzeczy naraz, chcesz realizować dużo różnych rzeczy, zapisuj to wszystko na liście zadań do zrobienia i wracaj do niej na koniec dnia, planując następny dzień. To pozwoli mieć „czystą” głowę i z większym spokojem realizować wszystko po kolei.

Czy pozbywanie się bałaganu naprawdę poprawia nasze samopoczucie? Czy posiadanie mniejszej ilości rzeczy sprawi, że poczuję więcej energii?

Takie pytania zadałam sobie na początku miesiąca.

Podczas przeprowadzki pozbyłam się co najmniej 20% rzeczy. Ok. 15% spakowałam w kartony jako rzeczy rzadko używane. Jeżeli nie przypomnimy sobie w ciągu roku o tych rzeczach, to również tego się pozbędę. Mam też cały karton rzeczy, które wystawiłam na sprzedaż i czekam, aż ktoś je ode mnie kupi.

Także stan mojego posiadania zmniejszył się do co najmniej 35% i czuję się z tym rewelacyjnie. W ciągu pół roku nie zamierzam kupić niczego nowego (przeczytaj o moim poście zakupowym), bo i tak mam dużo. Czuję się naprawdę lżej. Zyskałam większą pewność siebie oraz poczucie kontroli nad własnym życiem.

Rzeczywiście lepiej się czuję, kiedy mam wokół siebie porządek i posiadam mniej, lecz zdałam sobie też sprawę, że świat zewnętrzny nie może naprawić tego, co męczy wewnętrznie. Tworzenie przestrzeni zewnętrznej niekoniecznie pomoże stworzyć taką przestrzeń wewnętrznie, jeżeli jej brakuje.

Co dalej?

Z takimi przemyśleniami kończę ten miesiąc. Był to z jednej strony bardzo fajny czas, kiedy pozbyłam się nadmiaru i nadałam trochę inny kierunek, bardziej minimalistyczny, swojemu życiu. A z drugiej strony był to ciężki okres. Choroby, przeprowadzka, brak słońca i spacerów doprowadziły do tego, że miałam dola. I niestety dużo częściej, niż tego chciałabym, złościłam się i denerwowałam na swoich bliskich.

Złość jest ciężkim tematem. Szczególnie kiedy zostałam mamą, nie przesypiam całych nocy, mam mniej przestrzeni, aby dbać o własne potrzeby, zdarza mi się złościć dosyć często. Złoszczę się na partnera i nawet na swoje dziecko. Potem czuję wstyd i myślę o tym, że nie chcę być taką osobą, nie chcę dawać takiego przykładu swojemu dziecku. A potem partner przychodzi z pracy do domu i zamiast od razu wziąć ode mnie naszego marudzącego syna, chce najpierw na spokojnie zjeść i ja… znowu zaczynam się złościć.

Dlatego w kolejnym miesiącu postanowiłam zadbać o wartość rodzina i przyjaciele. Spróbuję zaprzyjaźnić się ze złością, nauczyć się wyrażać ją w zdrowy, niekrzywdzący moich bliskich sposób. Bardzo się ucieszę, jeżeli będziesz towarzyszyć mi w tej podróży.

O tym więcej już w kolejnym wpisie, a na razie zapraszam Cię do styczniowych polecajek. Stwierdziłam, że jeżeli dzielę z Tobą problematykę dbania o jakiś obszar życia, to będę też się dzielić książkami i lekturami, które przerabiałam na ten temat.

Post zakupowy

Niedawno zdecydowałam się zacząć post zakupowy. Czułam, że jest to ważny krok w mojej drodze do minimalizmu, do mniej zagraconego mieszkania, do dokonywania bardziej świadomych zakupów i wydawania mniej kasy. Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie łatwo. A okazało się, że wcale tak nie było. Post zakupowy pozwolił mi dokonać wiele ciekawych odkryć i dojść do nieoczywistych dla mnie wniosków. Jakich? Zapraszam do lektury

Zawsze uważałam, że nie mam problemu z zakupami. Nie za bardzo lubiłam chodzić na zakupy, nie latałam po promocjach. Od kilku lat robię budżet domowy. Wydawało mi się, że kupuję świadomie i nie jestem od tego uzależniona. Spodziewałam się, że z łatwością zrealizuję swoją decyzję o niekupowaniu.

Nie minęły nawet trzy dni mojego postu, jak poszłam do Lidla na zakupy i zobaczyłam w sprzedaży sprzęt sportowy. Najpierw chciałam kupić kettlebell (mamy 16 i 32 kg, brakuje nam 8 kg), a potem znalazłam piękne legginsy za 25 zł. Już prawie włożyłam je do koszyka, ale się powstrzymałam!

W szoku byłam, jak obserwowałam to, co się działo. Mnie się wydawało, że to superokazja i koniecznie powinnam skorzystać. Musiałam naprawdę odbyć ze sobą wewnętrzną rozmowę i poczekać, aż emocje opadną. Dopiero wtedy mogłam spokojnie wyjść ze sklepu. Wróciłam dumna do domu.

Wtedy się zastanowiłam, jak często się poddawałam takim impulsom i kupowałam jakieś rzeczy, które wydawały mi się „megaokazją”, ale których tak naprawdę nie potrzebowałam. Bardzo rzadko ćwiczymy w domu. Po co kupować kolejny kettle? A sportowych legginsów mam chyba ze 3 pary i naprawdę nie muszę mieć kolejnej.

Zaczęłam obserwować siebie i zauważyłam, że będąc w sklepie, często mam chęć zgarnąć z półki coś więcej, niż mam na liście zakupów. Takich impulsów miałam mnóstwo i wcześniej, nawet ich nie zauważając, wkładałam zbędne rzeczy do koszyka.

Szczerze mówiąc, trochę przykre było dla mnie takie odkrycie, bo poczułam, że w takich sytuacjach to nie ja miałam kontrolę. Jednak pocieszające jest to, że czym dłużej trwał post zakupowy, tym mniej takich impulsów doznawałam.

W trakcie postu zakupowego miałam coraz mniej impulsów do kupowania rzeczy.

Kiedy czułam chęć kupienia czegoś, zamiast impulsywnego natychmiastowego zamówienia w Internecie, zapisywałam daną rzecz na listę „Zakupy w marcu”. Usiadłam do tej listy dopiero pod koniec miesiąca, planując budżet na miesiąc.

Podczas postu nie wszystkie walki wygrywałam. Byłam w rodzinnych stronach mojego partnera i szwagierka zaproponowała mi, żebym pojechała z nią na zakupy. Zgodziłam się, mówiąc do siebie, że tylko popatrzę. Niestety, tak to nie działa. Poczułam się trochę jak były palacz na „odwyku”, który postanowił wejść do palarni, aby tylko powąchać.

Oczywiście nie wyszłam bez zakupów. Kupiłam nawet nie 1 rzecz, a 6! Wydałam ok. 500 złotych, co dla mnie jest sporym wydatkiem na zakupy, szczególnie że nie był on uwzględniony w budżecie na ten miesiąc.

Kiedy wróciłam do Zielonej Góry, część z tych rzeczy zwróciłam i postanowiłam, że więcej już nie pójdę do sklepów „tylko popatrzeć”. Naprawdę – jak mijam sklepy, czuję się prawie jak dziewczyna z filmu „Confession of a shopoholic”, w którym przemawiały do niej manekiny z witryn sklepowych, przekonując ją, że ona nie może żyć bez nowych rzeczy. Powtarzałam więc sobie, że po pierwsze, mam wystarczająco dużo rzeczy (a nawet za dużo), a po drugie, chcę mieć kontrolę nad swoimi finansami i więcej oszczędzać.

Zadawałam sobie takie pytanie: „Wolisz cieszyć się niezaplanowanymi zakupami i posiadać kolejne rzeczy czy mieć kontrolę nad własnymi finansami, poczucie bezpieczeństwa i oszczędności?”.

Także nie było to tak łatwe doświadczenie, jak mi się wydawało na początku. Ale jestem przekonana, że warto. Widzę takie korzyści postu zakupowego:

 

Co dalej?

Dalej postanowiłam, że przedłużę swój post zakupowy na pół roku. W ciągu pół roku nie kupię żadnych nowych ubrań, butów, dodatków. Do pozostałych zakupów będę podchodzić bardzo minimalistycznie. Najpierw zapisuję je na listę zakupów. Wracam do tej listy pod koniec miesiąca podczas budżetowania i podejmuję decyzję, czy rzeczywiście tego potrzebuję i czy jest na to miejsce w budżecie.

Przyznam się, że czuję się świetnie z tą decyzją i jestem bardzo ciekawa tego doświadczenia.

Czy Ty kiedyś miałaś(-eś) post zakupowy? Czy przekonują Cię może moje doświadczenia na tyle, żeby dołączyć do mojego postu? Daj znać w komentarzu i widzimy się już wkrótce 🙂

Pozbywanie się nadmiaru. Level hard. Część 2

Krok 4 – uporządkuj swoją przestrzeń informacyjną

O moich sposobach na „odgracanie” przestrzeni informacyjnej.

W poprzednim wpisie opowiadałam o tym, czemu warto wybiórczo podejść do informacji, która do nas wpływa, oraz jaki mam na to sposób.

Ja od 6 lat nie oglądam telewizji, nie czytam gazet, portali z wiadomościami. Czytam głównie książki, portale zawodowe (marketingowe dla mnie) oraz tematyczne blogi związane z rozwojem i wychowaniem dzieci. Nie dokonywałam więc wielkich zmian w przepływie informacji, która do mnie dociera, a bardziej zajęłam się porządkowaniem.

Otóż moje propozycje, jak poczynić „odgracanie” przestrzeni informacyjnej, to:

Zdjęcia

Od paru lat, robiąc sobie podsumowanie roku, wykonuję też fotoksiążkę (Korzystam ze strony Colorland. Jest to naprawdę szybkie i wygodne: wybieram szablon, wrzucam zdjęcia z komputera lub z Google zdjęć i uzupełniam szablon. Jest możliwa funkcja autouzupełnianie. Nie mam żadnej współpracy, po prostu korzystam i polecam). Przeglądam i segreguję wszystkie zdjęcia za ten rok i najfajniejsze układam w historyjkę.

Od urodzenia dziecka ilość zdjęć tak mi urosła, że robię fotoksiążkę co trzy miesiące. I mega fajnie można zobaczyć, jak moje dziecko rośnie i się zmienia z miesiąca na miesiąc. W takiej książce umieszczam też notatki, kiedy się pojawił pierwszy ząbek, kiedy był pierwszy kroczek itd.

Dla mnie to jest taka już rodzinna tradycja, a przy okazji powstaje prezent dla babć i dziadków.

Na zewnętrzny dysk wrzucam posegregowane zdjęcia w poszczególne foldery 2019, 2020, 2021 itd. W telefonie natomiast tworzę sobie tematyczne albumy, bo tak jest mi łatwiej te zdjęcia ogarnąć.

Powiem, że Google zdjęcia jakoś mi się nie przyjęły. Czy korzystasz? Sprawdza Ci się?

Masz jakiś fajny patent na przechowywanie zdjęć? Tak żeby chciało się do tych zdjęć wrócić i sobie przejrzeć? Chętnie poznam Twoje metody – daj znać w komentarzu.

Pliki na telefonie i komputerze

W ramach swoich porządków przejrzałam i posegregowałam pliki na komputerze, a również na dysku Google. Te, które nie są dla mnie aktualne na ten moment, przerzuciłam na dysk zewnętrzny.

Maile

Od paru lat stosuję zasadę „inbox zero”, czyli dążę do tego, żeby w głównej skrzynce odbiorczej nie było maili. Jak już „przepracuję” temat maili (przeczytam, odpowiem, zrobię odpowiednie działania), przemieszczam je do odpowiedniego folderu. Można napisać osobny artykuł na ten temat, a na razie polecam artykuł Michała Śliwińskiego, założyciela Nozbe, na ten temat.

Ponieważ zajmuję się marketingiem, często zapisuję się na różne newslettery nawet z ciekawości, aby zobaczyć, jak jakaś firma prowadzi komunikację z klientem.

Ale tego tak mi się namnożyło, że potrafiłam dostać 30–40 maili dziennie. W pewnym momencie już przestałam to wszystko przeglądać, a tylko konsekwentnie usuwałam. Zabierało mi to czas i tworzyło taki szum informacyjny. Poza tym, jak usuwałam maile bez przeglądania, miałam poczucie, że coś tracę, czułam niepokój i przytłoczenie.

Poświęciłam trochę czasu i zamiast usuwać, wypisałam się z listy newsletterowej. Jeżeli nie było takiej opcji, zgłaszałam to jako spam i już nie trafiały te maile do głównego folderu.

Teraz dostaję tylko to, co mnie interesuje, i częściej czytam ciekawe dla siebie artykuły. I naprawdę czuję ulgę i jestem bardziej produktywna, kiedy siadam do pracy.

Uważam, że warto robić takie porządki co jakiś czas, nawet z tego powodu, że nasze zainteresowania po prostu się zmieniają i z czasem możemy dostawać już nieaktualne informacje.

Marzy mi się kiedyś zrobić takie porządki na Facebooku i Instagramie, zostawić tylko te grupy i profile, które są dla mnie aktualne, ale na razie wydaje mi się to zbyt dużą inwestycją czasu i nie jestem gotowa się za to zabrać. Może na kolejnych etapach minimalizmu.

Czy porządkujesz maile? Czy segregujesz według folderów? Czy znasz zasadę „inbox zero”?

Aplikacje na telefonie

Po pierwsze, mam wyłączone prawie wszystkie powiadomienia. Przychodzą mi tylko przypomnienia dotyczące nawyków, nad którymi obecnie pracuję, dotyczące nowych maili oraz wiadomości. To wszystko. Nie mam żadnych powiadomień z FB lub Insta czy z innych aplikacji.

Polecam takie podejście, ponieważ i tak mamy zbyt dużo rozpraszaczy (w szczególności w życiu młodej matki), a informacyjny szum, który się tworzy, zabiera energię oraz obniża produktywność.

Oprócz tego robię przegląd aplikacji, które mam na telefonie, i usuwam te, z których aktualnie nie korzystam. Jeżeli już postanowiłam dążyć do minimalizmu, to już wszędzie.

Po co mieć LinkedIn na telefonie, jeżeli korzystam z niego tylko w pracy, a teraz jestem na macierzyńskim? Okazuje się, że na co dzień używam 20% aplikacji. Po co reszta? Najwyżej znowu ściągnę, jak będą potrzebne.

Zrezygnowałam również prawie ze wszystkich płatnych subskrypcji. Płaciłam miesięcznie już ponad 100 zł za różne aplikacje i subskrypcje. Na przykład opróżniałam dysk Google i przestałam płacić za dodatkowe miejsca. Zrezygnowałam z Legimi (aplikacja z e-bookami i audiobookami), bo zauważyłam, że nie zawsze znajduję tam książkę, którą chcę teraz przeczytać, więc kupuję ją osobno.

Po takich porządkach mam więc zaoszczędzoną stówę w kieszeni.

Daj znać, czy Ty robisz porządki w swojej przestrzeni informacyjnej. Czy selekcjonujesz informacje, które do Ciebie docierają? Czy segregujesz pliki i aplikacje?

Chętnie dowiem się czegoś nowego na ten temat i zastosuję w praktyce 🙂

Do zobaczenia wkrótce już w kolejnym wpisie. Życzę wszystkiego dobrego, dużo szczęścia i prostoty.

Pozbywanie się nadmiaru. Level hard.

Krok 3 – podejdź wybiórczo do informacji, która do Ciebie trafia

O tym, czemu warto robić porządki w swojej przestrzeni informacyjnej. O tym, jak dopuszczać tylko tę informację, która polepsza nasze życie i wnosi wartość.

Podczas swoich noworocznych porządków poczułam potrzebę nie tylko uwolnić się od zbędnych rzeczy w mojej przestrzeni fizycznej, ale również zrobić porządek w przestrzeni informacyjnej.

Dzisiaj przestrzeń informacyjna jest dla nas taką samą przestrzenią jak mieszkanie czy dom. Zawsze jest wokół nas i potrafi przytłoczyć dużo bardziej niż zagracone mieszkanie.

Ta informacja, którą dopuszczamy do siebie, ma na nas ogromny wpływ. Odgrywa dużą rolę w tworzeniu filtra, przez który patrzymy na ten świat. Jeżeli często oglądamy telewizję i reklamy, które tam lecą, zaczynamy np. wierzyć, że tabletki to jest najlepsze rozwiązanie na nasze problemy zdrowotne. Tabletki, a nie zdrowe nawyki żywieniowe i ruch.

Jeżeli oglądamy dużo wiadomości, to świat może się nam wydawać miejscem niebezpiecznym i przykrym. Moim zdaniem oglądanie i czytanie wiadomości są złymi nawykami, które warto wyeliminować. Po co masz wiedzieć, kto, gdzie kogo zgwałcił lub co się stało w Wenezueli? Jaki masz na to wpływ? Co to zmieni w Twoim życiu? Warto dopuszczać do siebie informacje, które dotyczą bezpośrednio Ciebie. Jeżeli jesteś rolnikiem, obserwuj portale rolnicze. Zajmuję się marketingiem, dlatego głównie interesują mnie wiadomości z mojej branży, a nie kryzysu energetycznego na Ukrainie, bo nie mam na to wpływu i to nie ma wpływu na mnie. Tylko dodaje niepotrzebnego stresu i negatywizmu do mojego życia. Ważne wiadomości, które mnie dotyczą, i tak do mnie dotrą.

Informacja, którą dopuszczamy do siebie, odgrywa ogromną rolę w tworzeniu filtra, przez który patrzymy na świat. Czym więcej ciemnych barw w tym filtrze, tym więcej stresu i niepokoju w naszym życiu.

Jestem z Ukrainy, nie czytam, co tam się dzieje, ale i tak wiem. Nie czytam o nowych restrykcjach dotyczących korony, ale i tak się dowiaduję o wszystkim.

Jeżeli planuję wyjazd do Turcji, to interesuje mnie, jakie tam są wymagania, a niekoniecznie chcę zaprzątać sobie głowę wymaganiami w Niemczech, bo to mnie nie dotyczy, a po chwili i tak się zmieni.

Jeżeli masz poczucie, że stracisz coś ważnego, jeżeli będziesz bardziej selektywnie podchodzić do informacji, które do Ciebie docierają, zrób sobie w ramach eksperymentu post informacyjny tygodniowy lub dwutygodniowy. Zobaczysz, że mało co Cię ominie, a poczujesz się lepiej i spokojniej.

Zrób sobie post informacyjny. Ogranicz przypływ informacji. Zobacz, jak się poczujesz. Czy coś Cię ominie?

Jak można selektywnie podejść do informacji, która do nas wpływa, a przy tym być na bieżąco z tym, co nas interesuje? Dla mnie rozwiązaniem jest aplikacja Feedly.

Feedly

Bardzo polecam tę aplikację. Można tam dodać interesujące nas strony internetowe, dzieląc je tematycznie (kanał: marketing, biznes, rozwój). I potem wchodzisz do tej aplikacji i wyświetlają się nowe artykuły na blogach, które dodałeś. Świetny sposób, aby czytać tylko to, co Cię interesuje, unikać przeglądania Facebooka i oglądać mniej reklam. A również uporządkować interesujące nas strony w jednym miejscu i na przykład przestać czytać te portale, które niekoniecznie dodają Ci energii i dobrego humoru.

Poobserwuj, jak się czujesz po przeczytaniu jakiegoś artykułu. Czy to Ci dodaje energii? Czy czujesz stres i pogarsza Ci się humor? Jeżeli to drugie, to czy na pewno potrzebujesz to wiedzieć?

U mnie tak było po przeczytaniu informacji geopolitycznej o tym, dokąd zmierza gospodarka polska lub ogólnie światowa, o możliwym kryzysie surowców. Uważam, że ważne jest to wiedzieć i być świadomym tendencji rynku. Ale ja za każdym razem byłam taka zestresowana i czułam taki ciężar na sobie, że po prostu odpuściłam temat. Te informacje czyta w dużych ilościach mój partner, a potem streszcza mi najważniejsze rzeczy. Ja jestem spokojniejsza, co ma też pozytywny wpływ na moją rodzinę.

Tak też było z informacjami na temat snu maluszków. Mam z tym problem, bo moje dziecko śpi tylko przy mnie i często się budzi. Ale tak stresowałam się, kiedy czytałam, jak powinnam usypiać syna, że odpuściłam na razie. Chyba nie jest to jeszcze dla mnie dobry moment na to.

Facebook, Instagram oraz inne portale

Chętnie bym usunęła w ogóle te portale, ale korzystam z nich zawodowo oraz rozwijając ten blog. Nie mam dużego problemu, że spędzam zbyt wiele czasu na przeglądaniu Facebooka. Chociaż zdarza mi się, że łapię się na tym, że chciałam tylko sprawdzić wyniki kampanii, a już przeglądam ścianę.

To, co mi dużo pomogło: wyłączyłam wszystkie powiadomienia związane z tymi aplikacjami. Nie mam żadnych powiadomień mailowych, na telefonie lub na komputerze. Na początku miałam wrażenie, że coś ważnego przegapię, i złapałam się na tym, że częściej wchodzę na Facebooka. Ale po pewnym czasie mi przeszło. Używam mniej i jestem mniej rozproszona.

Jeżeli chciał(a)byś mniej czasu tracić w mediach społecznościach, polecam zacząć od mierzenia, ile minut czy godzin tam spędzasz. Ale o tym można by było napisać osobny artykuł. Na razie bardzo polecam artykuły na ten temat z bloga Lifegeek (i jeszcze ten wpis oraz ten).

A ja zapraszam na kolejny wpis, gdzie opowiem o moim porządkowaniu przestrzeni informacyjnej. Mam nadzieję do szybkiego zobaczenia!

Jak kupować mniej? Minimalizm poziom głębiej

Krok 2 – Wprowadź nawyki minimalistyczne

O tym, jak minimalizm przyszedł do mojego życia. Co ma wspólnego minimalizm i budżet domowy? Jakie nawyki chcę wprowadzić, aby to nie rzeczy panowały nade mną, lecz ja nad rzeczami?

Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, jeżeli poprzestać tylko na generalnych porządkach, a nie zmieniać nic więcej, to po jakimś czasie rzeczy znowu się rozmnożą.

Przez 6 lat wystarczały mi tylko takie generalne porządki przy przeprowadzce lub na koniec roku. W tym roku postanowiłam pójść dalej (jeżeli nie czujesz wewnętrznej potrzeby robić czegoś więcej, to też jak najbardziej OK, słuchaj przede wszystkim siebie).

W ogóle mój pomysł z wprowadzeniem minimalizmu do swojego życia zaczął się od budżetu domowego.

Chyba z 3 lata temu przestudiowałam blog Michała Szafrańskiego i zaczęłam prowadzić budżet domowy, wyznaczać cele finansowe i próbować zapanować nad wydawaniem pieniędzy.

Ale ciężko mi szło. Nie udawało mi się prawie nic oszczędzać. Myślałam, że po prostu za mało zarabiam i jeżeli będę zarabiać więcej, to wtedy zacznę oszczędzać. Z czasem zarabiałam więcej i… wydawałam więcej.

Próbowałam coś z tym zrobić, ale nadal ciągle przekraczałam budżet i nie oszczędzałam tyle, ile zakładałam.

Tak się toczyło, póki nie zaczęłam czuć przytłoczenia rzeczami i nie uświadomiłam sobie, że rzeczy rządzą w moim życiu.

Nie osiągnę swojego celu finansowego i nie przejdę z kwadrantu P, czyli pracownika, do B, czyli biznesu (nawiązuję tutaj do książki Kiyosaki „Kwadrant przypływu pieniędzy”; jeżeli nie masz czasu czytać, bardzo polecam ten filmik Macieja Wieczorka), jeśli nie przestanę być zależna od kupowania rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuję.

Mój partner, który jest przedsiębiorcą i zarabia więcej ode mnie, wydaje dużo mniej (a tak naprawdę na książki, sport i wyjazdy). A ja cały czas coś kupuję. Coś, co później zabiera mi przestrzeń i czas, bo muszę to sprzątać, znaleźć temu miejsce, używać, poświęcać jakąś swoją uwagę.

I myślę, że poprzez rzeczy próbuję zaspokoić jakieś swoje potrzeby, poczuć jakąś satysfakcję, sprawić sobie przyjemność. A prawda jest taka, że rzeczy dają przyjemność tylko na chwilę, potem zaczynają zabierać przestrzeń, a prawdziwa potrzeba, którą próbowałam zaspokoić, nadal jest niezaspokojona. Prawda też jest taka, że na co dzień korzystam z 20% rzeczy, które posiadam, a resztę gromadzę i wycieram z nich kurz.

Odkryłam, że naprawdę nie czuję się lepiej, kiedy mam 7 różnych spodni w szafie i albo tracę czas na zastanowię się, które założyć i z czym połączyć, albo i tak przez większość czasu chodzę w jednych.

Zastanów się, czemu kupujesz daną rzecz? Jaką potrzebę ma zaspokoić? Czy coś zrekompensować? Czy ta rzecz pomoże Ci lepiej zadbać o Twoje wartości?

I wtedy wyjściem dla mnie stał się minimalizm. Zaczęłam od porządków i zastanawiania się, czego naprawdę potrzebuję (o tym TUTAJ).

A teraz idę głębiej.

Nie chcę obrastać kolejnymi rzeczami. Chcę mieć tylko te esencjonalne przedmioty, które będą zaspokajać moje rzeczywiste potrzeby i ułatwiać moje życie. Nie zamierzam już kupować czegoś po to, aby poprawić sobie humor, poczuć się lepiej, aby mieć coś, co wszyscy mają itd.

Minimalizm nie oznacza wyrzekania się rzeczy. Dla mnie jest to nauka posiadania tylko esencjonalnych rzeczy, takich, które zaspokajają Twoje prawdziwe potrzeby i pomagają dbać o własne wartości życiowe.

Dlatego zaczynam tworzyć listę rzeczy, których nie kupuję i mogę bez nich cudownie żyć. Listę zamierzam konsekwentnie uzupełniać.

W styczniu robię post zakupowy, czyli nie kupię żadnej nowej rzeczy (o tym, jak mi poszło, zobaczysz w podsumowaniu stycznia).

Jeżeli pojawi się chęć kupienia czegoś, zapiszę to na liście zakupowej i zastanowię się – na koniec miesiąca podczas układania budżetu – czy naprawdę tego potrzebuję i jaką moją potrzebę to ma zaspokoić.

W styczniu nie kupię żadnej kawy na mieście.

Nawyki minimalistyczne: lista rzeczy, których nie kupuję i nie potrzebuję oraz post zakupowy. Jeżeli chcesz coś kupić, wpisz najpierw na listę zakupową i zastanów się po jakimś czasie (na koniec miesiąca lub tygodnia), czy naprawdę tego potrzebujesz i jaką Twoją potrzebę ma ta rzecz zaspokoić.

Mam zamiar poczytać na temat szafy kapsułowej, aby zacząć kupować rzeczy świadomie (tylko te, których potrzebuję), posiadać ich mniej, a jednak mieć się w co ubrać.

Na razie to tyle. Na koniec stycznia zrobię podsumowanie i zobaczymy, czy zostanę na tym poziomie, czy pójdę jeszcze głębiej.

Daj znać, co myślisz o minimalizmie? Czy masz jakieś nawyki minimalistyczne?